W dzisiejszych czasach superbohaterowie i historie z komiksów to chleb powszedni. Wszyscy na świecie rozpoznają postacie z uniwersum Marvel i DC. Każdego roku jesteśmy zalewani produkcjami z udziałem naszych ulubionych bohaterów. Jest tego tak dużo, że twórcy mają okazję eksperymentować z różnymi pomysłami na filmy. Kapitan Ameryka z elementami szpiegowskiego king, Wolverine jako film drogi? Może dorosła komedia o Deadpoolu? A co powiedzie na prawdziwą wersję historii o Supermanie? Tą gdzie niezniszczalny i potężny przybysz z kosmosu traktuje ludzi tak jak my traktujemy mrówki. Wtedy opowiastka o pierwszym superbohaterze stanie się horrorem. Brightburn: Syn ciemności to właśnie próba podjęcia tematu. Co by było gdyby Superman okazał się być złym dzieckiem.
Kilka tygodni temu pisałem o pozytywnym zaskoczeniu jakim był nietypowy spin-off serii Atelier. Teraz przeszła pora powrócić na stare śmiecie. Mamy bowiem kolejną, główną odsłonę ciągnącego się od lat cyklu. Jakby tego było mało najnowsza gra jest osadzona w tym samym miejscu co trzy inne gry z serii. Czy Atelier Lulua: The Scion of Arland wnosi do cyklu coś nowego? No i czy warto sięgnąć po ten tytuł jeśli nie miało się kontaktu z grami od Gust?
Pokemon to jeden z tych kulturowych fenomenów, które przenikają bariery i stają się czymś międzynarodowym. Ludzie z każdego zakątka świata mają jakiś kontakt z cudacznymi, kieszonkowymi potworami. Studenci z afrykańskich państw, chińskie dzieciaki, ładne Koreanki, amerykanie z Teksasu i cebulowi Polacy wiedzą co to Pokemon. Możemy się różnić w tym jak nazywamy konkretne stworki, ale każdy wie o co chodzi i można się dogadać (sprawdzone na własnej skórze). To sprawia, że Detective Pikachu ma szansę stać się najpopularniejszą adaptacją gry wideo w historii. Czy możemy też liczyć na coś co w końcu udowodni, że da się zrobić dobry film bazujący na grze wideo?
Kilkadziesiąt lat istnienia branży gier wideo przyniosło nam masę nietuzinkowych bohaterów. Wiecznie głodna żółta kulka szukająca owoców, wiecznie głodna różowa kulka połykająca swoich przeciwników w całości, bardzo szybki jeż czy wąsaty hydraulik to zaledwie kila przykładów z galerii growych osobowości. W moim odczuciu jednym z bardziej zakręconych bohaterów jest głaz z gry Rock of Ages. No ale jak ktoś wymyślił grę o toczeniu się i niszczeniu wszystkiego co napotka się na swojej drodze to trudno nie wybrać wielkiego kamora jako bohatera. Teraz na Nintendo Switch ląduje port Rock of Ages 2. Ciekawe czy głaz z tej gry nadal pozostanie moim ulubionym głazem. W końcu konkurencja jest pokaźna.
Mortal Kombat 11 to solidna gra, która wylądowała na rynku z koszmarnymi problemami. Problemy techniczne, grind z gierek mobilnych mających na celu wyłudzenie z graczy paru monet no i zamieszanie związane z kwestiami politycznymi/idiologicznymi. Na dokładkę jeszcze jakieś wieści dochodzące ze studia, że Netherrealm Studios to jedno z tych toksycznych miejsc gdzie praca nie jest przyjemnością. Ogólnie sytuacja nie do pozazdroszczenia, ale ja nie będę tym razem o tym przynudzał. W necie jest na pewno sporo tekstów poruszających każda z powyższych kwestii. Plus jako mizantrop starający się nie bombardować innych (za bardzo) moim światopoglądem nie mam w tych kwestiach do powodzenia nic co by się dobrze klikało. Dlatego postanowiłem skupić się na czymś co mnie na serio interesuje. Chodzi o fabułę w Mortal Kombat.
Od jakiegoś czasu panuje moda na eSport. Co druga gra na rynku ma ambicje stania się kolejnym tytułem, który zdominuje rozgrywkę online. Ma to sens w końcu turnieje, tysiące godzin streamów to dobra reklama danego produktu, która zapewnia mu dłuższą żywotność. W większości wypadków plany podboju eSportu kończą się fiaskiem i dany tytuł zostaje zapomniany zanim ktoś zdąży wymówić na głos jego nazwę trzy razy. Każdy jednak próbuje swoich sił. Dlatego nie zdziwiło mnie specjalnie pojawienie się na rynku Puyo Puyo Champions. W końcu Switch może okazać się podatnym gruntem do wszelkiej maści eSportów. Tylko czy najnowsza gra o kolorowych żelkach ma szanse przyciągnąć do siebie graczy na dłużej?
Piekło pojawia się w grach wideo stosunkowo często. W końcu różne kultury i różne wierzenia mają swoją wersje tego miejsca. Kraina pełna demonów i umarłych jest niezwykle klimatyczna i nadaje się zarówno do zwariowanej strzelanki, gry przygodowej jak i survival horroru. Nie zdziwiłbym się gdyby istniała gra wyścigowa, której akcja jest umieszczona w piekle (Twisted Metal?). Gierki indie również bawią się z motywem piekła i w przeciągu ostatnich paru lat widziałem kilka ciekawych produkcji z piekłem jako miejscem akcji. Dlatego postanowiłem sprawdzić interesująca zapowiadające się Hell is Other Demons.
Nintendo Switch to swego rodzaju fenomenom. Powrót do czasów, kiedy na konsole Wielkiego N wędrowała większość tytułów dostępnych na rynku. Maszynka sprzedaje gierki tak dobrze, że przeróżni wydawcy serwują nam porty swoich starszych gierek. Co chwilę słyszymy o „premierze” jakiejś gry, która pojawiła się na PC lub innych konsolach kilka lat wcześniej. Wszyscy się w to pchając więc musi to być dochodowe przedsięwzięcie. Do grupy niezliczonych portów dołącza teraz Table Top Racing: World Tour Nitro Edition. Ciekawe czy przez kilka lat od premiery oryginalnej wersji gry twórca udało się poprawić wszystkie niedoróbki?
Jestem trochę zdziwiony bo od dobrych kilkunastu lat panuje moda na retro gierki inspirowane stylistykę produkcji z epoki 8 i 16 bitów. Każdego tygodnia pojawiają się kolejne tytuły, które wyglądają i działają jak coś stworzonego na NESa czy SNESa. Ja już dawno zgubiłem się w gąszczu tych produkcji bo trudno je od siebie odróżniać. Teraz na Nintendo Switch pojawia się kolejna gierka tego typu. Tylko czy Aggelos wyróżnia się spośród podobnych produkcji czymkolwiek?