Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Opinia na temat epizodu Survive została opracowana na podstawie kampanii zawartej w wersji rozwojowej gry. Właściwy patch dodający kampanię zostanie udostępniony 31 października, jednakże na etapie zabawy nie natknąłem się na poważniejsze błędy, które zmusiłyby mnie do opóźnienia publikacji poniższego tekstu. Opis nie zawiera większych spojlerów poza oczywistymi, z którymi zetkniecie się w pierwszych 2 misjach.
W recenzji Arma III na Gry-OnLine T_Bone idealnie określił stan emocjonalny fana serii, który odpalił produkt końcowy. Brak jakiejkolwiek kampanii, czy nawet misji pojedynczych (pokazówki nowych możliwości ciężko nazwać przemyślanymi scenariuszami) przyczynił się do ogromnego zawodu. Oczywiście gra posiadała w sobie wielki potencjał i niezłą perspektywę, ale cytując redakcyjnego kolegę – wydaje się, że zbliżyli się (autorzy - przyp.) do dość niebezpiecznej granicy wykorzystywania graczy. Odłożona w czasie kampania dawała jednak nadzieję, że tym razem Bohemia Interactive włoży w nią sporo serca. Czy mogło być inaczej skoro większość obecnego zespołu tworzą osoby powiązane niegdyś ze społecznością modderów? Po skończeniu etapu „Survive” (w kolejce czekają jeszcze „Adapt” oraz ”Win”) mam mieszane uczucia, aczkolwiek nie przekreślam szans na choćby częściowe nawiązanie walki z fenomenem historii zawartej w Operation Flashpoint.
Survive jest pierwszym rozdziałem kampanii i jak sama nazwa wskazuje, skupia się on na przetrwaniu na ogarniętej wojną wyspie. Introdukcja dość pobieżnie zaznajamia gracza z obecną sytuacją. Wiemy, że nasz bohater to Ben Kerry, żołnierz walczący po stronie NATO, które wycofuje się powoli z republiki Altis & Stratis. Ale spokój i idylla są tutaj mylące. Pewnego poranka jedna z rutynowych misji zamienia się bowiem w walkę o przeżycie. Kerry wraz ze swoim dowódcą staje się świadkiem inwazji na Stratis. Zabawa oraz klimat zmienia się o 180 stopni i zamiast mozolnego pakowania walizek otrzymujemy mocny kop w tyłek. Walczymy o przeżycie!
Czytając o perypetiach przy kręceniu Grawitacji zachodziłem w głowę, czy Cuaronowi uda się w końcu stworzyć realistyczne widowisko. O ile James Cameron w 2008 roku miał nieco łatwiejsze zadanie (wszak łatwiej widza wkręcić w nieistniejący świat Avatara), tak Meksykanin stanął przed ekstremalnie trudną misją. Wybrał bowiem środowisko z grubsza nam znane, opanowane przez ciszę, próżnię i pustkę. Jeden fałsz i cała magia mogła prysnąć. Ale nie prysła. Grawitacja spełniła moje oczekiwania i jest nieziemsko wręcz dobra.