Czytając o perypetiach przy kręceniu Grawitacji zachodziłem w głowę, czy Cuaronowi uda się w końcu stworzyć realistyczne widowisko. O ile James Cameron w 2008 roku miał nieco łatwiejsze zadanie (wszak łatwiej widza wkręcić w nieistniejący świat Avatara), tak Meksykanin stanął przed ekstremalnie trudną misją. Wybrał bowiem środowisko z grubsza nam znane, opanowane przez ciszę, próżnię i pustkę. Jeden fałsz i cała magia mogła prysnąć. Ale nie prysła. Grawitacja spełniła moje oczekiwania i jest nieziemsko wręcz dobra.
O fabule pisać za wiele nie będę, bo to film „o astronautach, którzy walczą o życie”. Dokładniejszy opis pierwszego kwadransa skomponował mój gameplayowy kamrat po fachu fsm w swojej recenzji, której lekturę oczywiście polecam. Dodam od siebie, że pomimo niebywale prostego konceptu Cuaronowi udało się wypełnić historię bardzo mocną, angażującą i efektowną treścią. Film nie leczy raka, nie gwarantuje dostatniego szczęścia i 6 zer na koncie bankowym. Potrafi za to przez 90 minut trzymać widza na krawędzi fotela, a to ostatnio zdarzyło mi się na seansie Dredda. Mam więc doskonałe porównanie, jakie emocje potrafił wzbudzić we mnie twórca Ludzkich Dzieci.
Majestatyczny – ten przymiotnik pasuje do Grawitacji jak ulał. Już sam początek zapowiada dzieło wysokich (dosłownie) lotów. Czuć tu rękę i umiejętności Emmanuela Lubezkiego, który odpowiadał za choreografię poszczególnych scen. A dalej jest tylko lepiej, jeszcze efektowniej i bardziej emocjonująco. To zresztą ciekawe, że pomimo osadzenia historii w tak martwym klimacie nie brakuje również ludzkich odruchów. Ba, obraz Cuarona perfekcyjnie skacze z nuty na nutę dając widzowi zasmakować dramatu połączonego z survivalem. Na marginesie – kilka miesięcy temu wyczytałem w sieci wstępną recenzję scenariusza, który oceniono jako fajny materiał na 30-minutową pokazówkę technologii. Reżyser przekuł to na 90 minut ostrej jazdy, jakiej w kosmosie jeszcze nie widzieliśmy. Czapki z głów.
O tym, że film Cuarona jest popisem realizacyjnym, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Tytuł jest dopracowany technicznie w każdej sekundzie i nie chodzi już o znak firmowy reżysera w postaci długich ujęć, ale o ogólne wykonanie. Bardzo bolesnym doświadczeniem będzie na pewno oglądanie wszelkich materiałów zza kulis produkcji, które rozłożą technologię stojącą za Grawitacją na czynniki pierwsze. Chciałbym wierzyć, że ekipa poleciała w kosmos, ale na to nabiorą się dzieci (tak jak kiedyś uwierzyłem, że E.T. jest prawdziwy!). Aczkolwiek Cuaronowi trzeba oddać, że podszedł do tematu z sercem i to serce na ekranie widać. Jednym słowem – MIAZGA.
Konkluzji jako takiej nie będzie, bo na konkluzję łapią się filmy z wadami, a tych w Grawitacji specjalnie nie uświadczyłem. Kto kocha kino efektowne, ten nie powinien zwlekać. Dobrze się stało, że autorzy zwiastunów nie zmasakrowali potencjału tego dzieła przed premierą. Spojlerów w zapowiedziach brak, więc łykajcie spoty telewizyjne ile wlezie i zamawiajcie bilety. Koniecznie na wersję 3D.
Oceny szczątkowe:
Sanda Bullock jako dr Ryan Stone – 8/10
George Clonney jako George Clooney – 6/10
Efekty specjalne – 10/10
Emocje - 9/10
Muzyka – 9/10
Oskar dla Lubezkiego - 10/10
Prostota fabuły vs emocje – 9/10
Chiński pies - 10/10
Ciekawostka dla ciekawych - 2 rzędy przede mną siedziała jedna para, któa ewidentnie "opiła się" coli przed seansem. W rezultacie on przegapił jedną z najlepszych sekwencji akcji w historii kina, a ona całą końcówkę (wróciła z toalety na napisy końcowe). Współczuję, ale nie ma tego złego - zapraszam na drugi seans ;)