Drogi Jamesie Franco,
przyznaję otwarcie – mam do Ciebie słabość. Wykazuję tendencję do stawania w Twojej obronie. Zawsze staram się dojrzeć pozytywy w wybranej przez Ciebie roli czy też filmie. Zajmowanie się absolutnie wszystkim robi wrażenie. Tu malujesz, tam napiszesz artykulik do magazynu, tu zagrasz, tam wyreżyserujesz, a jeszcze gdzie indziej jesteś pilnym studentem, by za chwilę stanąć po przeciwnej stronie i nauczać. Godne podziwu, zwłaszcza kiedy robi się chłodniej, a mnie dopada jesienno-zimowa chęć wegetacji. Być może czas w Kalifornii biegnie inaczej – tego nie wiem, bo nigdy tam nie byłam. Jedno jest pewne – czas ma inny wymiar, kiedy jest się nastolatkiem – i tutaj już bez różnicy, czy jesteśmy w Kalifornii, czy w Koszalinie. Ja o tym wiem i Ty to wiesz. Do czego zmierzam? Obejrzałam film sygnowany Twoim nazwiskiem – Palo Alto. I nie będę tym razem stawała w Twojej obronie, bo naprawdę nie muszę.
Czy Mickiewicz używałby emotikonów? Czy znamienici profesorowie esemesują? Czy lubienie jest jednoznaczne z lajkowaniem? Czy studentom wypada mówić, że idą do szkoły? Kim jest reklamiarz? Czy o żonie powinniśmy mówić małżonka? Listę pytań można by ciągnąć w nieskończoność. Na szczęście, na większość z nich potrafią odpowiedzieć trzej wybitni polscy językoznawcy – Jerzy Bralczyk, Jan Miodek oraz Andrzej Markowski. Rozmowa profesorów z Jerzym Sosnowskim została zarejestrowana i uwieczniona w postaci książki o tytule – Wszystko zależy od przyimka. Czy warto po nią sięgnąć?
Czasem niewielkie odkrycie prowadzi nas do czegoś niezwykłego. Zaczęło się całkiem zwyczajnie. Wizyta w sklepie. Przyjemna muzyka z głośnika. Naprędce odpalony SoundHound, by poznać wykonawcę. Szybki rzut oka na nazwę, która okazało się – nic mi nie mówi. Po kilku dniach przypomniało mi się, by wpisać tu i ówdzie znaleziony zespół. Tak poznałam Half Moon Run, lecz to nie chłopcy z kanadyjskiej grupy będą bohaterami tego tekstu. Przesłuchałam płytę raz, dwa, trzy. Włożyłam do szufladki z etykietką „przyjemne”. Dwa utwory nie dawały mi spokoju. Wpisałam tytuły w Google'u i moim oczom ukazał się teledysk – bardzo oryginalny, poetycki, budzący pragnienie by oglądać i oglądać. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że za teledyskiem stoi Polak, a dokładniej Człowiek-Kamera. Jeśli jeszcze go nie znacie, czas najwyższy dowiedzieć się o jego istnieniu!
Do powstania filmu Porwanie Michela Houellebecqa przyczyniła się prawdziwa historia. W 2010 roku ukazała się kolejna powieść francuskiego pisarza pod tytułem Mapa i terytorium. W trakcie promocji książki Houellebecq niezapowiedzianie zniknął z życia publicznego na 3 długie miesiące. Początkowo nikogo to nie zaskoczyło, gdyż pisarz znany jest z tego typu zachowań. Niepokój pojawił się dopiero wtedy, kiedy zaczął się nie wywiązywać ze swoich zawodowych obowiązków. Wszelkie próby kontaktu wydawcy czy agenta zakończyły się niepowodzeniem. Wówczas pojawiły się w prasie spekulacje, że być może Houellebecq został porwany przez Al-Kaidę ze względu na swoje antyislamskie wypowiedzi. Inni uznali zniknięcie pisarza za prowokację wykreowaną przez niego samego.
Guillaume Nicloux uzał, że historia warta jest scenariusza. Nakręcił film, w którym sugeruje widzowi, co zdarzyło się w trakcie zniknięcia pisarza, a główną rolę postanowił powierzyć samemu Houellebecqowi.