Tytuł może wydawać się trochę przewrotny, ale ilekroć widzę w jakiś growych wiadomościach czy zapowiedziach nazwę „FIFA17”, zawsze podświadomie odczytuje go jako F117, co z kolei prowadzi do dawnego symulatora o takim tytule. Zarówno sam samolot, jak i pamiętna gra firmy MicroProse odeszły już na emeryturę, tym bardziej chyba warto przypomnieć sobie dominujący kiedyś gatunek i ostatni symulator Sida Meiera, w którym mogliśmy zaatakować cele na terenie Polski.
Dziś w Nighthawk F-117A Stealth Fighter 2.0 zagramy kupując odpowiednio zmodyfikowaną wersję cyfrową, z automatycznym instalatorem, albo grając w przeglądarce na stronie www.playdosgamesonline.com. Z jakiej opcji byśmy nie skorzystali, to jednak zawsze pozostaną tęskne wspomnienia za premierową, pudełkową wersją z 1991 roku, z klimatyczną instrukcją objaśniającą nie tylko rozgrywkę, ale przybliżającą ten realny świat lotnictwa wojskowego. F-117A Stealth Fighter 2.0 zdobył w swoim czasie dość przychylne recenzje, choć zarzucano mu wtórność i zbytnie podobieństwo do poprzedniej gry: F-19 Stealth Fighter. Dziś coś takiego nie miałoby miejsca - F-117A był bowiem ówczesnym remasterem, tylko, że nikt tego określenia jeszcze wtedy nie używał.
W 1988 roku, czyli jeszcze w czasach Zimnej Wojny pomiędzy NATO, a Układem Warszawskim, firma MicroProse wydała grę F-19 Stealth Fighter, symulator samolotu niewidzialnego dla radarów. Problem polegał na tym, iż wszelkie szczegóły na temat tej maszyny były objęte ścisłą tajemnicą i nawet jego wygląd, oparty w grze na modelu do sklejania firmy Testors oraz oznaczenie F-19 były czystą spekulacją. Na krótko przed wybuchem I wojny w Zatoce, w 1990 roku siły powietrzne USA ujawniły światu kosmicznie wyglądającą maszynę F-117A, przypominającą raczej UFO, niż tradycyjny samolot. Sid Meier i spółka postanowili stworzyć grę ponownie, tym razem adekwatną do rzeczywistości.
Oznaczenie F-117 ma dość ciekawą i ponoć autentyczną historię. Pierwotnie samolot miał nazywać się F-17, by zachować ciągłość numeracji przy myśliwcach F-16 i F-18. Jakiś ważny dowódca czy inny senator w przemówieniu o maszynie pomylił się i ciągle odwoływał się do nazwy F-117. By nie robić zamieszania i podważać kompetencji wielkiej szychy - dla świętego spokoju przyjęto oznaczenie F-117.
Podmiana samolotu nie była jedynym wysiłkiem deweloperów. Nowa produkcja wyróżniała się świetną oprawą graficzną dzięki przejściu z 16 kolorowej palety EGA, na wyświetlającą 256 barw VGA. Sama rozgrywka, misje, pomysłowe grafiki w przypadku nieudanej misji - to wszystko było już znane z F-19. MicroProse miało swój własny szablon do tworzenia symulatorów lotu, niczym obecnie Ubisoft dla swoich sandboksów, ale znaczne udoskonalenia w oprawie graficznej oraz dźwiękowej z każdym tytułem, gdzieś tę odtwórczość maskowały i wielu niecierpliwie czekało na symulator kolejego „eFa”. Trzeba też wspomnieć, że nie poprawiano wyłącznie grafiki - późniejsze pozycje to również coraz bardziej skomplikowana obsługa pokładowej awioniki.
Grając dziś w F-117A i mając w pamięci takie tytuły, jak Falcon 4.0, LOMAC, DCS, widać mocno, jak zmienił się stopień skomplikowania symulatorów wraz ze wzrostem możliwości oraz wymagań odbiorców. Ceną za to był upadek flight simów - kiedyś jednego z najpopularniejszych gatunków - do mało znaczącej niszy dla garstki zapaleńców. Wiele aspektów rozgrywki F-117A podchodzi dziś pod zwykłą strzelankę, jak choćby kolorowe ikonki na mapie MFD czy namierzanie celów jednym przyciskiem. MicroProse potrafiło jednak zawsze w rewelacyjny sposób pogodzić oczekiwania fanów realizmu i czystej akcji, dając graczom sporo swobody w wyborze trybów lotu i nie zapominając, że gra powinna przede wszystkim sprawiać frajdę.
Cyfrowa edycja F-117 działa bez problemów na systemie Windows 10. W proporcjach 16:9 obraz jest rozciągnięty, aby zachować standard 4:3 trzeba zgrać w oknie. Pozostawiono również oryginalne, dosowe menu startowe z obowiązkowym kiedyś wyborem karty dźwiękowej - w tym przypadku wybieramy uboższego wtedy kuzyna Sound Blastera, czyli kartę Ad Lib.
W F-117A nie było zwykłych opcji trudności hard i easy, a możliwość zmiany rodzaju prowadzonej wojny - od zimnej, przez ograniczoną, po konwencjonalną. W tej pierwszej głównie fotografowaliśmy cele, podczas gdy w ostatnim przypadku z nieba leciały już bomby. Oprócz tego nasz samolot mógł działać jako Lockheed, czyli producenta prawdziwej maszyny oraz w fantazyjnej odmianie MicroProse. „Realnym” F-117 lataliśmy tylko w nocy, z ograniczoną ilością uzbrojenia, bez działka i walki z innymi samolotami - tak jak w prawdziwych misjach. W drugiej opcji Nocny Jastrząb rozwijał skrzydła, działając za dnia i niszcząc wrogie maszyny rakietami na podczerwień, niczym rasowy myśliwiec. Nie miało to nic wspólnego z realizmem, ale dawało radość z gry również umiarkowanym fanom symulatorów.
W każdym przypadku pozostawała jednak do wykucia pokaźna klawiszologia i konieczność cierpliwego przeczekania długiego lotu tam i z powrotem, bez żadnej klimatycznej muzyki, a z denerwującym buczeniem silników. Symulacyjny tryb wymagał nie tylko znajomości wielu lotniczych terminów, jak SAM, Durandal, Paveway, ale przede wszystkim kunsztu w umiejętności lądowania, bo to nie tyle zniszczenie celu, a bezpieczne posadzenie maszyny na ziemi oznaczało pełen sukces i wielką satysfakcję.
Nocne loty i konieczność unikania radarów czyniło z F-117A swego rodzaju skradankę lotniczą z okazyjnymi momentami akcji - gdy lecieliśmy już z powrotem przez terytorium wroga do bazy, wyczekując świateł swojego lotniska - ciągle było czuć to napięcie, że jeszcze wszystko może pójść nie tak. Dziś oprawa graficzna mocno się zestarzała i razi pikselozą, nie przypominając modnego retro (z wyjątkiem intra i grafik w menu, które są nadal klimatyczne). Rozgrywka i realizm to już nie to co kiedyś, ale pozostała atmosfera uczestnictwa w ważnej operacji lotniczej. Pomimo tego, że misje są do siebie bardzo podobne, to jednak zawsze potrafią zapewnić podobną dawkę emocji, a to chyba dzięki temu, że w grze wszystko jest autentyczne - prawdziwe miejsca, miasta, strony konfliktu, uzbrojenie. Warto też przypomnieć, że oprócz historycznej kampanii Desert Storm, w F-117A znajdziemy również kilka hipotetycznych, w tym jedną dziejącą się na terenie wschodniej Europy. Misje typu „sfotografuj radar w Łodzi”, „zniszcz fabrykę w Poznaniu” lata się naprawdę z dodatkową porcją wrażeń, nawet jeśli poszczególne polskie miasta to zestaw, prostych, podobnych klocków.
F-117A Stealth Fighter 2.0 przypomniał mi czasy, gdy w kinie dominowały ekranizacje techno thrillerów Toma Clancy, a nie kolejnych komiksów, gdy gry nie bały się uderzać w nas fachową terminologią i kilkuset stronicową instrukcją, wciąż będąc bardzo przystępnymi. Symulator F-117 może nie wciągnie nas ponownie na kolejne dziesiątki godzin, ale ze względu na wyjątkowego bohatera warto sobie tę pozycję odświeżyć. Odświeżyć, bo nowi gracze nie odnajdą w niej chyba niczego wyjątkowego, ale dla weteranów gatunku, dla każdego, kto śledził na żywo w CNN transmisje z lotniczej wojny w Iraku i dziesiątki klipów z precyzyjnie niszczonymi celami na wyświetlaczach FLIR, będzie to prawdziwy powrót do przeszłości. Nighthawk F-117A Stealth Fighter 2.0 był kiedyś świetnym symulatorem - dziś jest dobrym startem do przypomnienia sobie innych tytułów z tego zapomnianego gatunku.