Recenzja programu The Grand Tour - powrót Top Gear z inną metką - DM - 18 grudnia 2016

Recenzja programu The Grand Tour - powrót Top Gear z inną metką

Jeremy Clarkson, Richard Hammond i James May nie mogą już tworzyć programu Top Gear, ale mogą nadal robić to co uwielbiają i w czym są dobrzy - nie ważne pod jaką nazwą. Dlatego The Grand Tour to nic innego, jak stary, dobry Top Gear z dosłownie kosmetycznymi zmianami i trochę większą swobodą, dzięki braku nadzoru tak poważnej instytucji, jaką jest BBC. Wraz z niedawnym wprowadzeniem do Polski usługi Amazon Prime, możemy teraz legalnie oglądać najnowsze pomysły słynnej trójki - choć niestety jest mały problem…

The Grand Tour wymaga na razie znajomości angielskiego lub jednego z mniej popularnych języków

The Grand Tour nie posiada bowiem polskich napisów, przynajmniej na razie, a jedynie rosyjskie, hiszpańskie, włoskie czy francuskie, co jest dokładnym odpowiednikiem ścieżek audio. Napisy więc, zamiast zwiększać dostępność programu, są tu jedynie opcją dla niesłyszących. Jeśli jednak radzimy sobie jako tako z rozumieniem angielskiego, możemy cieszyć się starym, dobrym programem Top Gear, który zachował swoją całą strukturę, choć oczywiście nie wszystko udało się w równie dobrym stopniu.

Spektakularne ujęcia z samochodami to ciągle wizytówka programu

The Grand Tour to dokładnie takie same prezentacje i testy super aut, pełne wyjątkowych porównań, kręcone z użyciem różnych filtrów i efektów. To również te same wyzwania, szalone pomysły i podróże trójki redaktorów po całym świecie. Jest nowe studio i pogawędki z udziałem publiczności, ale dla odmiany tym razem jest to mobilne studio - ogromny namiot, goszczący co odcinek w zupełnie innym kraju. Dawny tor testowy w Dunsfold Park zastąpiono takim bardziej „dzikim” i chyba trochę mniej interesującym. Gwiazdę w samochodzie za rozsądną cenę zastąpiono powtarzanym w każdym odcinku żartem, no i oczywiście jest też nowy Stig, a raczej coś w rodzaju Stiga… Nowy kierowca testowy, sprawdzający główne auto programu na torze, zyskał bowiem tożsamość i osobowość w postaci wiecznie marudzącego Amerykanina i raczej nie ma dużych szans, by stać się równie kultowy, co Stig.

Największą różnicą, jaka rzuca się od razu to chyba trochę większa swoboda, związana z obecnością tylko w internecie, co zresztą Clarkson wspomina już na początku pierwszego odcinka. Redaktorzy czasem palną jakieś nieocenzurowane przekleństwo, czy też pożartują z królowej, a takie rzeczy w BBC już by nie przeszło. Zmianą na gorsze jest trochę większy nacisk na wyreżyserowane sceny komediowe,  jednak to mogliśmy obserwować już od dłuższego czasu w ostatnich sezonach Top Gear. Cała trójka radzi sobie znakomicie z sarkastycznymi porównaniami, docinaniem sobie i zdecydowanie mogliby na tym się skupić, gdyż takie wymuszone żarty sytuacyjne nie wychodzą im najlepiej.

wymuszone żarty czasem są średnio udane...

The Grand Tour dryfuje jeszcze bardziej w stronę po prostu wielkiego show, a nie tylko show motoryzacyjnego, czego przykładem może być choćby test na żołnierza sił specjalnych, nakręcony w konwencji filmu Na skraju jutra. Fakt - jest to widowiskowe, niektórych nawet rozśmieszy trójka podstarzałych panów, tocząca się po pustyni z karabinami, ale humor w postaci zrzucania ze skarpy kukły udającej człowieka jest jednak trochę "niskich lotów" i przypomina bardziej Benny Hilla, niż Top Gear.

... ale cała trójka z pewnością bawi się jak nigdy w życiu, a sama ich radość potrafi sprawić frajdę widzom.

Całe szczęście obok tego jest jeszcze miejsce na piszczące opony, ryczące silniki i podziwianie najnowszych super aut w niezwykłych ujęciach. Na pełne pasji, niekończące się opowieści o tym, jakie uczucie wyzwala wciśnięcie gazu czy zmiana biegu w McLarenie lub innym Porsche. I na te prawdziwe żarty i humor, czym jest choćby mina Jamesa Maya, biorącego udział w nielegalnych popisach driftu na ulicach Johanesburga, gdzie młodzi i szaleni kierowcy wychodzą z auta i tańczą obok niego, podczas gdy samochód sam kręci bączki na pełnej epie - mina Maya bezcenna!

Niedawna emisja nowej odsłony Top Gear z prowadzącymi z łapanki oraz The Grand Tour udowadniają, że nie ważne jakim budżetem, zapleczem i możliwościami się dysponuje - wszystko i tak zależy od właściwych ludzi na właściwym miejscu. A więź, ta niezwykła chemia, jaka jest pomiędzy Clarksonem, Hammondem i Mayem jest jedyna w swoim rodzaju i nie do zastąpienia. Top Gear to oni - nie znak towarowy BBC. I tak jak cała trójka kiepsko wypadałaby jako przyjaciele Joey’a w serialu Friends, tak Matt Le Blanc wypadł słabo jako prowadzący "ich" program. Kolejny sezon Top Gear jest już online, a to że inaczej się nazywa, nie ma żadnego znaczenia!

DM
18 grudnia 2016 - 16:22