Recenzja Shadow Tactics: Blades of the Shogun - Danteveli - 19 grudnia 2016

Recenzja Shadow Tactics: Blades of the Shogun

Danteveli ocenia: Shadow Tactics: Blades of the Shogun
80

Planowałem tutaj napisać coś o shinobi, samurajach i Japonii w epoce Edo. Przypomniałem sobie jednak, że przez lata zaczynałem w ten sposób dziesiątki recenzji i tekstów. Dlatego zamiast powielać tamten schemat postanowiłem uderzyć w trochę inne nuty. Cieszę się, że żyjemy w czasach, gdy każdy może znaleźć dla siebie jakiś gatunek lub konkretny tytuł. Kickstarter, Steam Greenlight, twórcy indie i rozwój pecetowego rynku gier sprawiły, że zakończył się okres powielania tych samych schematów. Dlatego nie muszę obawiać się tego, że czyjeś głupie decyzje przyczynią się do powstawania kwiatków takich jak Commandos: Strike Force. Dzięki nowej sytuacji na rynku zamiast kolejnych klonów Call of Duty mogą pojawiać się produkcje takie jak Shadow Tactics: Blades of the Shogun.

Nowa gra od niemieckiego studia Mimimi Productions jest skradanką połączoną ze strategią czasu rzeczywistego. Najłatwiej tytuł ten porównać do serii Commandos lub Desperados. Róznicą jest tutaj to, że akcja tytułu nie dzieje się ani podczas Drugiej Wojny Światowej, ani na dzikim zachodzie. Zamiast tego mamy Japonię epoki Edo. Nowy shogun obawia się rebelii, do której nawołuje tajemnicza postać znana jako Kage-sama. Dlatego też władca powierza swojemu najbardziej zaufanemu samurajowi misję wytropienia zdrajcy. Samuraj Mugen tworzy zespół złożony z postaci o różnej przeszłości i wyrusza by chronić jedność kraju.

 

Bohaterami gry są więc Mugen, ninja Hayato, dziecko ulicy Yuki, Aiko – mistrzyni kamuflażu i stary snajper przypominający mi The End z Metal gear Solid 3. Każda z postaci posiada swój własny zestaw umiejętności. Z perspektywy opowiadanej historii ważniejsze są jednak relacje pomiędzy bohaterami. Jak na grę skoncentrowaną na mechanice wypada to całkiem nieźle. Naszą drużynę stosunkowo szybko można polubić. Każdy wpisuje się w dobrze znany schemat ale interakcje pomiędzy postaciami są fajne. Najlepiej wychodzi to w przypadku Yuki, która z mojego punktu widzenia jest najbardziej sympatyczną postacią.

 

Shadow Tactics: Blades of the Shogun prezentuje nam akcję z perspektywy rzutu izometrycznego. Sterujemy naszymi bohaterami, którzy muszą zakradać się do baz wrogów, wykonywać sabotaże, dywersje i zamachy na wrogów władcy. Wykorzystujemy do tego umiejętności naszych postaci. Shinobi potrafi na przykład rzucać shurikenami (gwiazdką ninja) co pozwala na ciche zdjęcie pobliskiego wroga. Yuki może rozstawiać pułapki i używać gwizdka do wabienia ludzi. Mugen jest w stanie zaatakować naraz kilku przeciwników i posiada buteleczkę sake, która skutecznie odwraca uwagę strażników. Aiko potrafi przebrać się za gejszę a dziadziuś może strzelać do kolesi na odległość. Każda z unikatowych zdolności ma swoje zastosowanie i znaczną częścią zabawy jest nauczenie się jak łączyć je ze sobą.

 

Sama rozgrywka sprowadza się do chowania w krzakach, wspinania się na dachy i atakowania zdrajców z ukrycia. Wrogów jest zawsze znacznie więcej, co zniechęca do bezpośredniej konfrontacji. Posuwamy się więc powoli, przeskakując z jednego bezpiecznego miejsca do drugiego. Co chwilę zatrzymujemy się w krzakach i przyglądamy się trasom patroli naszych wrogów. Każdy fragment mapy to mała zagadka logiczna, która wymaga od nas użycia odpowiednich umiejętności. Samo korzystanie ze skili nie wystarcza jednak do sukcesu. Musimy mieć odpowiednie wyczucie czasu i uważać, za rzeczy dziejące się w naszym otoczeniu. Na papierze nie wygląda to zbyt interesująco ale siedzenie w chwastach i modlenie się żeby wróg nas nie zauważył, podczas gdy nasz drugi wojownik skrada się w innym miejscu a snajper zdejmuje jakiegoś wartownika, potrafi być emocjonujące.

 

Plusem gry jest to, że powoli zostajemy wprowadzeni we wszystkie zagadnienia. Zaczynamy od sterowania jedynie jednym bohaterem. Dzięki temu gra młodszym lekko przypomni pozycje takie jak League of Legends czy Dota. Mamy jedną postać, pasek umiejętności i masę wrogów do ubicia. Stopniowo zostajemy wprowadzanie w kolejne zagadnienia i uczymy się jak skutecznie korzystać z całego olbrzymiego arsenału umiejętności. Dzięki temu nie zostajemy rzuceni od razu na głęboką wodę, gdzie musimy zaplanować i skoordynować akcje kilku postaci. Ta masa opcji będzie da wielu olbrzymim atutem Shadow Tactics: Blades of the Shogun. W rękach sprawnego gracza każda mapa jest po prostu placem do zabawy. Korzystając ze specjalnych ruchów cienia, gdzie możemy każdej postaci przypisać jedną akcję, która zostanie aktywowana za pomocą jednego przycisku, mistrz skradanek w mgnieniu oka poradzi sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami.

 

Podczas zabawy ciągle łapałem się na tym, że twórcom udało zaimplementować masę różnorodnych opcji z których możemy korzystać. W drugiej misji na przykład pojawiają się woły, które da się sprowokować do zaatakowania naszych przeciwników. Inny poziom wiąże się z chodzeniem po śniegu. Z tego powodu zostawiamy ślady, które zwracają uwagę strażników. Z początku było to dla mnie niedogodnością. Szybko jednak okazało się, ze mogę w ten sposób zwabić wroga w pułapkę. Fajne jest to, że po zaliczeniu danej misji pojawia się lista osiągnięć, która wskazuje nam inne potencjalne sposoby zaliczenia poziomu. Ten element wraz z oldschoolowym pokazywaniem nam czasu speedrunów zachęca do powtarzania zaliczonych już leveli.

 

Nie wiem czy jest to celowy zabieg twórców czy też działa AI w grze, ale wykonywanie tych samych czynności przynosi różne efekty. Chodzi mi o to, że czasami nasza postać zostanie zauważona podczas skradania się. Jednak po wczytaniu szybkiego zapisu i powtórzeniu tej samej sytuacji otrzymamy inny rezultat i nasz shinobi zniknie wrogom sprzed oczu. Często jest to wynik odpowiedniego timingu wykonywanych przez nas akcji. Na przykład w jednej misji możemy wykorzystać wóz z sake do tego by się za nim ukryć. Czasem przeciwnik spogląda w inną stronę co daje nam ułamek sekundy niezbędny do dotarcia w odpowiednie miejsce. Jednak mam wrażenie, że to czy zostaniemy w danej sytuacji wykryci czy też nie podlega jakiemuś rzutowi kości. Utknąłem w jednym miejscu otoczony ze wszystkich stron przez wrogów. Byłem w takiej sytuacji, że albo czekał mnie restart misji albo spora dawka szczęścia pozwoli mi zaliczyć zadanie. Z tego powodu jeden fragment gry powtarzałem jakieś 50 razy. 45 razy otrzymywałem ten sam rezultat i zostawałem wykryty przez tego samego wroga w tym samym momencie. Jednak czasem zdarzało się, że przeciwnik mnie nie zauważył. Nie wiem co decyduje o takim a nie innym stanie rzeczy. Nie jest to żaden przytyk do gry ale czasem miałem wrażenia, że gra Shadow Tactics się ze mną droczy.

 

Kwestia powtarzania jednego fragmentu gry po kilkadziesiąt razy jest dobrym wstępem do poziomu trudności Blades of the Shogun. Dawno żaden tytuł nie nakopał mi jak produkcji studia Mimimi Productions. Grając na średnim poziomie trudności czułem się jakbym zaliczał Halo na poziomie trudności Legendary z jedną ręką zawiązaną za plecami. Shadow Tactics stawia przed graczami wyzwanie, którego poziom trudności zmiażdży wiele osób. Ja grając na normalnym poziomie trudności miałem ochotę rzucać klawiaturą i monitorem. Nie wyobrażam sobie nawet gry na najwyższym poziomie trudności. Wynika to z tego, że w tym tytule wykrycie oznacza śmierć. Praktycznie za każdym razem kiedy moja postać została zauważona podnosił się alarm i atakowało mnie 10 wrogów. W sytuacji gdy obecność 2 przeciwników równa się automatycznej śmierci 4 z 5 oddanych w nasze ręce postaci, cała chmara wrogów jest po prostu sygnałem do wczytania zapisu gry. Dodatkowo każdy partol wrogów, każde ich zgrupowanie i każdy fragment mapy jest swoistą zagadką. Musimy opracowywać wymyślne sposoby odwracania uwagi wrogów i eliminacji ich jeden po drugim. Blades of the Shogun nie jest jednak typową skradanką, gdzie łatwo oddzielić jednostkę od stada. Tutaj Zawsze ktoś patrzy w naszą stronę. Z tego powodu gra może pochwalić się sadystycznym poziomem trudności. Jednak ku mojemu zdziwieniu całość nie jest frustrująca. Kiedy mi coś nie wychodziło to zagryzałem zęby i decydowałem się na znalezienie innego podejścia do danej sprawy.

 

Oprawa graficzna Blades of the Shogun jest mocnym aspektem gry. Każda mapa wygląda przepięknie i jest bogata w detale. Całość serwowana jest nam z odrobiną stylu graficznego wprost z chińskich obrazów. Zastosowano technikę shuǐ mò huà, czyli część konturów została wykonana tak jakby malowane były tuszem. Podkreśla to jeszcze bardziej klimat Dalekiego Wschodu. Azjatyckie klimaty dopełnione zostają przez voice acting w języku japońskim. Postacie brzmią wtedy wprost jak z jakiegoś filmu lub serialu o samurajach nadawanego przez NHK. Jest oczywiście także możliwość grania z kwestiami wygłaszanymi przez postacie po angielsku. Moim zdaniem to zabija klimat całej produkcji.

 

Shadow Tactics to gra która zbierze wokół siebie sporą grupę fanatyków. Jest to świetny produkt, który jednak wymaga od gracza koncentracji i inwestycji czasu. To sprawi, że wielu graczy może odbić się od tej produkcji. Ja jednak niezmiernie się cieszę, że na rynku jest miejsce dla takich produkcji. Sam nigdy nie stanę się mistrzem ninjutsu i nie zaliczę bezbłędnie żadnego z poziomów Blades of the Shogun. Jednak z chęcią obejrzę wyczyny innych – zdolniejszych graczy.

 

Warto wspomnieć, że jeśli jesteśmy jeszcze niezdecydowani to twórcy udostępnili na Steam demo gry. Daje ono dobry obraz czego można się spodziewać po tym tytule. Polecam zapoznanie się z nim przed ewentualną rezygnacją z zakupu. Może okazać się, że taki rodzaj rozgrywki przypadnie wam do gustu.

Danteveli
19 grudnia 2016 - 22:57