Indyk o świetnym pomyśle na narrację - słów parę o A Normal Lost Phone - Montinek - 25 lutego 2017

Indyk o świetnym pomyśle na narrację - słów parę o A Normal Lost Phone

Co zrobicie, gdy znajdziecie na ziemi zgubiony, niezablokowany telefon? „To zależy, czy jest lepszy od mojego, czy nie.” – to podejście, owszem, jest jedną z możliwych opcji. Bardziej cywilizowane osoby zdecydowałyby się poszukać informacji o właścicielu, celem szybkiego zwrócenia zguby. Co jednak, jeśli na przestrzeni tych kilku sekund przeglądania zawartość telefonu wzbudziłaby Waszą niezdrową ciekawość? Czy wobec tego postanowilibyście naruszyć prywatność właściciela? Tajemnica skrywana w znalezionym na chodniku smartfonie – oto pomysł na A Normal Lost Phone.

Choć owa niezależna gierka miała swoją komercyjną premierę w zeszłym miesiącu, jej pierwotna wersja powstała ponad rok temu, na jednym z game jamów. Od tego czasu, jak podpowiada strona A Normal Lost Phone na Steamie, ten mały indyczek zdążył zgarnąć kilka nagród i pełno wyróżnień. Czym sobie zasłużył na te wszystkie tytuły? Po części tym, że fabuła stara się podjąć jeden z tematów „delikatnych” / „odważnych” / „ważnych” (niepotrzebne skreślić). Dla mnie jednak w głównej mierze A Normal Lost Phone intryguje sposobem opowiadania tej fabuły.

Otóż gra w całości sprowadza się do obsługi znalezionego przez nas telefonu. Grając w wersję ze Steama możemy się autentycznie poczuć, jakbyśmy odpalili emulator jakiejś fikuśnej wersji Androida na naszym komputerze. Możemy też ściągnąć grę na swoją własną komórkę (z Google Play lub z App Store) i właśnie to polecam każdemu, kto chciałby się zapoznać z tym indykiem. Produkcja imitująca czyjś telefon, odpalona na naszym telefonie – to osiągnięcie stopnia immersji niedostępnego zwykłym śmiertelnikom.

Nie będę ukrywał, że ogólny design menusów jest dla mnie całkiem ładny.

Po uruchomieniu telefonu wita nas kilka nieodebranych wiadomości. Właśnie one mają stanowić „haczyk”, na który według zamysłu twórców łapie się gracz i przez który zaczyna przeglądanie urządzenia. Te SMSy przyszły od zaniepokojonego ojca. Nie mamy tutaj, wbrew pozorom, do czynienia z klasycznym rodzicielskim „wracaj do domu, miałęś być przed północą”. Sprawa jest poważna. Właściciel urządzenia, nastolatek Sam, najwyraźniej przepadł bez wieści w dniu swoich osiemnastych urodzin. Tajemnica jego zniknięcia staje się motorem napędowym naszych działań. Zamiast oddzwonić do rodziców Sama*, zaczynamy szperać po najgłębszych zakamarkach pamięci urządzenia, starając się nakreślić sobie choćby niewyraźny obraz sytuacji. W pewien sposób zostajemy przez twórców wtłoczeni w rolę intruza, który w imię zaspokojenia własnej ciekawości narusza prywatność Sama.

Prawdę mówiąc A Normal Lost Phone jest w istocie symulatorem spacerowicza. Trochę bardziej skondensowanym, bo ograniczonym tylko do tekstu i zdjęć, ale wciąż idealnie wpasowuje się w założenia gatunku (mało interakcji, nacisk na fabułę). Cała opowieść nabiera kształtu dopiero w naszych głowach, rekonstruowana fragment po fragmencie na podstawie znajdowanych w pamięci urządzenia informacji. Szeroko rozumianej rozgrywki tutaj prawie nie znajdziecie. Należy jedynie wykazać się spostrzegawczością i umiejętnością kojarzenia faktów, żeby łamać hasła do kolejnych kont Sama w poszczególnych aplikacjach i serwisach. Trzeba jednak przy tym przyznać autorom zagadek, że odrobili pracę domową. Poszlaki, na które trafiamy, jak też i uzasadnienia wyboru przez bohatera takich, a nie innych haseł, wydają się być całkiem naturalne i na miejscu.

Chciałbym przy tym zagadnieniu – adekwatności tego, co znajdujemy w telefonie – zatrzymać się na chwilę dłużej. Z początku tego nie dostrzegałem, ale A Normal Lost Phone, poza byciem oryginalną grą w wielu innych aspektach, jest również doskonałym przykładem, jak prowadzić niebezpośrednią narrację – jeśli mogę ją tak nazwać. Mimo, że nie twórcy nie mieli szans na wykorzystanie pełnej narracji środowiskowej (bo ciężko mówić o środowisku, kiedy wszystko, co widzimy, to ekran telefonu), to wykazali się większymi umiejętnościami, niż niejeden wielki developer pokroju Bethesdy, czy (w latach swojej wielkości) Irrational Games.

Tak, jest również w wiadomościach nawał życzeń z okazji urodzin. Można było się spodziewać.

W A Normal Lost Phone większość ochłapów fabuły jest ukryta w śladach codziennej aktywności Sama na telefonie: w wymianach SMSów, notatkach w kalendarzu, w miejscach, w których wg GPSa urządzenie zalogowało się do sieci. Tego rodzaju „komórkowe tropy” pozostawia po sobie każdy z nas, stąd ich widok wydaje nam się całkowicie naturalny. Innymi słowy developerzy komunikują się z nami za pomocą informacji, jakich oczekiwalibyśmy w danym miejscu.

Inni twórcy gier, których raczyłem wspomnieć, korzystając z narracji środowiskowej wpadają zaskakująco często w tę pułapkę, że chcą na siłę wepchnąć wyraźne poszlaki dla gracza tam, gdzie w rzeczywistości nikt żadnej poszlaki by nie pozostawił. Efektem jest utrata immersji, bo gracz trafia nie do miejsca, w którym coś się wydarzyło BEZ NIEGO, tylko do miejsca, gdzie coś się wydarzyło EWIDENTNIE DLA NIEGO. Typowym przykładem takich błędów są znienawidzone przeze mnie zapiski NPCów (ale nie listy, bo te są w miarę naturalne).  Nieraz nie mogę wyjść z podziwu, jak bohaterowie gier zawsze znajdują czas, żeby prowadzić stare dobre pamiętniczki. Każdą ważniejszą ideę i opinię należy skrupulatnie zanotować, bo przecież jak nie zapiszę tego na kartce, to następnego dnia zapomnę, co myślę o świecie! A gracz później na te gryzmoły trafia i mówi do siebie „ach, jakiż to cudowny zbieg okoliczności, że Baron Oczywisty raczył napisać o swoich zmartwieniach odnośnie słabo zabezpieczonego, tajnego przejścia za tą szafą po lewej!”

Tutaj tego typu nieuzasadnionego ekshibicjonizmu bohatera nie ma (z jednym małym wyjątkiem). Nie uświadczycie również w sposób oczywisty spreparowanych śladów, co w moich oczach stawia twórców bardzo wysoko.

I na koniec klasyk: fotka z rodzinnej imprezy, na której wszyscy wyglądają tragicznie.

Żeby jednak nie było, że Accidental Queens (autorzy gry) są tacy bez skazy – w  przebiegu rozgrywki i tak okazuje się, że blisko 90% aplikacji i funkcji urządzenia ma jakiś udział w budowaniu głównej osi fabuły, co może odrobinę zabijać autentyczność telefonu Sama. Oczekiwałbym, że wśród plików znajdzie się dużo więcej niezwiązanych z historią dystraktorów, jakieś śmieciowe aplikacje, więcej stron do odwiedzenia w przeglądarce itd. Ale koniec końców i tak uczucie „spreparowania” terenu działań pod gracza, jak wspomniałem, jest niewielkie w porównaniu do wielu innych tytułów.

Oczywiście nie można robić z Accidental Queens jakichś mega specjalistów w dziedzinie narracji, bo cały ten efekt jest wyłącznie pokłosiem umieszczenia akcji gry „w telefonie”. Nie zmienia to faktu, że musieli wpaść na taki pomysł i dobrze go zrealizować, a za to już pewne wyróżnienie im się należy – nawet, jeśli nie tak dawno powstały jeszcze ze dwie gry o podobnych założeniach (m.in. aplikacja na telefony powiązana z serialem Mr Robot).

A chociaż dla mnie forma prezencji tej gry stanowi jej główny atut, to jest też parę innych zalet, które mogą skusić potencjalnych graczy. Mamy przecież tutaj, jak wspomniałem, dotykającą trudniejszych spraw fabułę. Jak na mój gust całkiem umiejętnie mierzy się z tematem**, choć poza tym sama w sobie nie jest jakaś wybitna. Jest po prostu dobra. Zdecydowanie bardziej może za to podobać się towarzysząca historii atmosfera „trudów dojrzewania”, głównie budowana przez świetny, miejscami melancholijny soundtrack. Ulubione utwory Sama, które możemy puszczać z odtwarzacza w komórce, świetnie współgrają z młodzieńczymi dramatami, wypływającymi na wierzch w co niektórych konwersacjach.

Jeśli lubicie szukać wśród gier indie ciekawych doświadczeń i chcielibyście zobaczyć, jak narracja prowadzona za pomocą telefonu wypada w praniu – bierzcie A Normal Lost Phone bez wahania. Kosztuje niewiele ponad dyszkę, przejście zajmuje troszkę mniej, niż dwie godzinki… A więc wyjdzie tak samo, jakbyście poszli do kina studyjnego na jakiś niszowy film. Ba, powiem Wam, że nawet uczucie obcowania ze sztuką niezależną będzie w obydwu przypadkach podobne!

* Co tak w ogóle jest niemożliwe, bo Sam nie ma żadnych środków na koncie. Poza tym twórcy gry na potrzeby swojej historii najwyraźniej założyli, że jesteśmy też zbyt głupi, żeby zadzwonić do jego rodziców z naszego własnego telefonu…

** SPOLER ALERT Jeśli ktoś jest wybitnie ciekaw, cóż to za „delikatny” / „odważny” / „ważny” temat, a nie ma zamiaru kupować A Normal Lost Phone, to ku zaspokojeniu tej ciekawości serwuję na srebrnym talerzu OGROMNY SPOILER (wszyscy inni won stąd, bo właśnie psuję jakieś trzy czwarte fabularnych niespodzianek) – otóż gra dotyczy środowisk LGBT oraz nienawiści i nietolerancji, jakimi potrafią epatować ludzie przeciwni tym środowiskom. Dziękuję, dobranoc.

Ilustracje pożyczone ze stron:
accidentalqueens.com
kotaku.com

Montinek
25 lutego 2017 - 22:50