Co prawda nigdy nie czułem się muzycznym ekspertem, lecz jak chyba każdy posiadam swoje mniej lub bardziej ulubione zespoły. Niektóre z nich są popularne, a ich płyty sprzedają się w milionowych nakładach, inne zaś nie przebiły się do szerokiego grona słuchaczy i list przebojów. Do tej drugiej grupy zaliczyłbym amerykański zespół Cigarretes After Sex, którego debiutancki album ujrzał światło dzienne niecałe dwa miesiące temu.
Najpierw kilka słów o samym zespole. Cigarretes After Sex reprezentuje gatunek z pogranicza dream i ambient popu. Zespółtworzą cztery osoby: założyciel, autor większości tekstów oraz wokalista Greg Gonzalez, klawiszowiec odpowiadający z Gonzalezem za gitary Phillip Tubbs, basista Randy Miller i perkusista Jacob Tomsky. Grupa powstała w Teksasie w 2008 roku, lecz później, ze zmienionym składem, zaczęła działać w nowojorskim Brooklynie. Z początków w Teksasie pochodzi pierwsza EP-ka I. Późniejsze single Affection (zawierający także cover REO Speedwagon Keep On Loving You) oraz promujące debiutancki album K. czy Apocalypse nagrane zostały już w Nowym Jorku.
Cigarretes After Sex (album nosi nazwę zespołu) to w dużym skrócie niecałe 47 minut melancholijnego i nostalgicznego grania stanowiącego tło dla charakterystycznego, damskiego wręcz wokalu Grega Gonzaleza. Większość z 10 utworów utrzymana jest w dość romantycznym i sentymentalnym, a przy tym stosunkowo minimalistycznym stylu. Dominują proste, liryczne brzmienia gitarowe i perkusyjne, okazyjnie wspierane głębokimi dźwiękami keyboradu.
Ten minimalizm jest dla mnie najlepszym określeniem na całą płytę – zarówno pod względem muzycznym, jak grafiki. Podobnie do wcześniej wydanej Ep-ki czy singli, Cigarretes After Sex charakteryzuje się bardzo prostą i jednolicie czarną oprawą graficzną. Wydany nakładem Partisan Records album oprócz samej płyty zawiera jedynie papierowe opakowanie oraz książeczkę z tekstami. Żadnych zbędnych dodatków czy podziękowań. Sama muzyka.
Utwory Cigarretes After Sex zarówno z recenzowanego albumu, jak też poprzednich wydań zdecydowanie unikają zaszufladkowania i stanowią niesamowity przykład tego, że w obecnej dobie często hałaśliwej i wyzywającej muzyki jest też miejsce na coś prawdziwie uczuciowego, delikatnego i emocjonalnego. Dla mnie obok czegoś takiego nie da się przejść obojętnie, zaś mój stosunek do omawianej płyty dobrze odda fragment jednej z piosenek - It's affection... always.