Emocje związane z finałem 7 sezonu Gry o Tron powoli już opadają. Kto postanowił zapoznać się z nim w kinie, ten dawno ma go za sobą. Kto miał obejrzeć ostatni jego odcinek w domowym zaciszu, prawdopodobnie już to zrobił. Kto zaś nie jest zainteresowany całym hypem związanym z produkcją HBO, ten pewnie nigdy nie zrozumie tego fenomenu. W ciągu ostatnich kilku dni w internecie pojawiło się także mnóstwo nowych teorii fanowskich, ale także komentarzy, mniej lub bardziej krytycznych. Spróbuję dorzucić do tego wszystkiego swoje „trzy grosze”.
Zapewne nikogo nie dziwi już fakt, że Gra o Tron bije kolejne rekordy oglądalności. Adaptacja HBO ma na całym świecie oddane grono fanów, zaś budowana umiejętnie kampania medialna wokół serialu zwiększa tylko ich liczbę. Kulminacyjny 7 odcinek 7 sezonu obejrzało (z legalnych źródeł) rekordowe ponad 12 milionów widzów w samych Stanach Zjednoczonych. Wynik naprawdę bardzo imponujący. Jednak paradoksalnie, w moim odczuciu był to sezon zwyczajnie najsłabszy.
Pomijając fakt, że będąc członkiem tej wielomilionowej widowni, przez pół tygodnia analizowałem dogłębnie każdy odcinek, a drugie pół czekałem na kolejny, nie mogę być ślepy na wady, które były aż nazbyt widoczne. Począwszy od ekspresowego zakańczania (wręcz wykańczania) wątków z poprzednich sezonów, poprzez ekspresowe kruki, a na ekspresowym zaniku zdolności logicznego myślenia głównych bohaterów skończywszy. Tego, że serial odbiega mocno od książek Martina już nie wspominam, gdyż stało się to kilka lat temu i jest rzeczą oczywistą (po prawdzie, to wtedy według mnie zaczęły się problemy).
!!!W TYM MOMENCIE ZACZYNAJĄ SIĘ SPOJLERY!!!
Niestety, nie jestem w stanie bez nich ponarzekać. Zaznaczam też od razu, że może nie będzie w pełni profesjonalnie, ale na pewno z sercem.
Na pierwszy ogień (może to trochę niefortunne sformułowanie) idą moi faworyci, czyli Lannisterowie. Po efektownym zakończeniu poprzedniego sezonu, na Żelaznym Tronie zasiada otoczona przez wrogów i żądna zemsty Cersei. W 7 sezonie jej postać jest jedną z wielu, które kreowane są co najmniej dziwnie. Z jednej strony mamy „starą, dobrą” Cersei, która wykorzystując pełnię władzy i swoich intryganckich zdolności planuje następne ruchy w obliczu beznadziejnej sytuacji, za chwilę zaś bezwzględna królowa zachowuje się jak niedoświadczona paranoiczka, która pędzi na spotkanie ze śmiercią. Jej postać jest strasznie nierówna, a poza tym jakby upchnięta na siłę w poszczególnych scenach. W toku fabuły dowiadujemy się o jej ciąży, co przecież ma olbrzymie znaczenie dla Siedmiu Królestw i ciągłości dynastycznej, a co niby jest regularnie podkreślane, ale jakoś bez większego przekonania. Wygląda to tak, jakby twórcy nie mieli pomysłu na postać, a nie chcą się jej pozbywać, bo przecież ktoś musi być tym złym i stwarzać zagrożenie na południu kontynentu. Na minus także pomysł z wprowadzeniem w przyszłym sezonie (najprawdopodobniej) Złotej Kompanii na usługach Cersei, co w moim odczuciu jest kolejnym sztucznym przedłużaczem.
Kolejni Lannisterowie, czyli będący doradcą Daenerys Tyrion i dowódca armii Cersei, czyli Jaime także padli ofiarą masowego obniżenia poziomu IQ. Ten pierwszy, znany z ciętego humoru, pijackich skłonności i przede wszystkim wybitnych zdolności politycznych nagle stał się (wraz Varysem, Szarym Robakiem i Missandei) w zasadzie postacią tła, która ma albo totalnie bezsensowne pomysły (jak z wyprawą za Mur) albo której nikt nie słucha. Wielka to szkoda dla serialu, gdyż barwna postać Tyriona wprowadzała wcześniej dużo kolorytu i błyskotliwości – dość powiedzieć, że wystarczyły jedna czy dwie krótkie rozmowy Tyriona z Jonem Snowem, by wprowadzić sporo humoru. Trochę inny los przypadł z kolei Jaimemu, który stał się ślepo posłuszną marionetką w rękach Cersei (mimo że wyraźnie widać, iż jest on jednym z „tych dobrych”). Najczęściej występuje jako trochę naiwny głos rozsądku, który ostatecznie i tak ulega siostrze (zmianie ulega dopiero w ostatnim odcinku, gdy wyrusza na Północ). Ja rozumiem, że miłość i tak dalej, ale w poprzednich latach twórcy przedstawiali go jednak jako inteligentnego gościa, który miewał skrupuły i potrafił sprzeciwić się Cersei. 7 sezon mocno temu zaprzecza.
Kolejni na tapetę idą wreszcie zjednoczeni Starkowie. Aż dziw, że to, co nie udawało im się przez kilka sezonów, miało miejsce w 2-3 odcinkach. Cóż, widocznie wraz z nadejściem zimy skończyły się w Westeros wakacje a wraz z nimi korki na traktach. Same spotkania, które w zamierzeniu miały zapewne wywoływać potężne emocje, pokazały jak mocno postacie się zmieniły – to akurat na plus – ale także w jak dziwnych kierunkach te zmiany nastąpiły. Aż żal mi było Sansy, która wreszcie pogodzona z tym, że jej przyrodni brat cudem zmartwychwstał, wita Brana, który nie jest Branem tylko Trójoką Wroną (czyt. Egoistycznym emo nastolatkiem pragnącym atencji, z dostępem do ogólnoświatowego monitoringu; takie FBI, tylko mroczne i niezrozumiane). Trochę lepiej wypada sytuacja z Aryą, która nie jest Aryą tylko Nikim, czyli świetnie wyszkolonym zabójcą.
Jeśli powyższe zabrzmiało prześmiewczo, to tak miało być. Cała sytuacja w Winterfell jest momentami tak naiwna, że aż śmieszna. Sansa permanentnie ma dość Littlefingera, lecz mimo to jest on jej głównym doradcą, przy czym cały czas słyszymy, że musi utrzymać jakoś jedność Północy skoro Jon ją zostawił. Arya po tym, jak na samym początku sezonu zrobiła pozytywne wrażenie, tak po dotarciu do Winterfell nagle zaczęła się zachowywać wręcz dziecinnie i pozwalając się wodzić Littlefingerowi za nos. Gdzie się podziała sprytna i doświadczona dziewczyna? Do tej pory się zastanawiam. Podobnie jak zastanawiam się, dlaczego nagle zapomniała ona o swojej liście zabójstw, którą pielęgnowała od lat. Na zakończenie rodu Starków Bran, na którego postać po prostu chwilami brak mi słów. Naprawdę, dawno w żadnym serialu/filmie/książce/grze (niepotrzebne skreślić) nie widziałem tak irytującej postaci. Doszło nawet do tego, że gdy w napisach początkowych widzę nazwisko grającego go aktora, to odczuwam bezbrzeżny smutek. 7 sezon pod tym względem niestety nie zawiódł, gdyż postać Brana jest jeszcze bardziej drażniąca. Zachowuje się on totalnie egoistycznie i w żadnym stopniu nie usprawiedliwia go bycie Trójoką Wroną. Do tego dziwi mnie jeszcze fakt, że wszyscy wierzą w jego wizje, a na wspomnienie o głoszonym przez Jona zagrożeniu ze strony Nocnego Króla wszyscy machają ręką. Zasadniczo losy Starków są w tym momencie pełne nieścisłości, a na zakończenie ich wątku ciekawostka – wszyscy wspominają Neda, a nikt praktycznie nie mówi o Catelyn.
Skoro jesteśmy przy Winterfell, to pora na największego przegranego tego sezonu, czyli Littlefingera. Postać, którą od pierwszej chwili pokochałem (mam słabość do spiskowania) została po prostu zmasakrowana. Cały sezon bezsensownego insynuowania i szczucia na siebie młodych Starkówn w zasadzie spełniał rolę wypełniacza, którego finałem była i tak śmierć głównego zainteresowanego. Pomijam już fakt, że nie wierzę w to, by ktoś taki jak Littlefinger błagałby na kolanach Sansę o litość, ale najbardziej dobija mnie fakt, że mistrz intryg dał się wyprowadzić w pole i wymanewrować jak małe dziecko. Przepraszam, ale to się nijak nie trzyma kupy i jest zaprzeczeniem kreowania jego postaci przez wszystkie poprzednie sezony. Ponadto, wszystkie dowody przeciw niemu (mimo że prawdziwe) nie miały pokrycia w rzeczywistości i opierały się jedynie na domysłach lub wizjach Brana, których chyba nikt w sądzie nie uznałby za rzetelny dowód. Jedynym wytłumaczeniem takiej sytuacji jest często przywoływane w internecie stwierdzenie, że twórcy nie potrzebowali już postaci Baelisha i nie mieli na nią pomysłu. Szkoda, bo podzielałem jego wizję, że siedzi na Żelaznym Tronie z Sansą u boku.
Z Północy udajemy się na Południe (chociaż jeszcze tu wrócimy) do Daenerys, Pierwszej Tego Imienia, Zrodzonej z Burzy, Niespalonej, Matki Smoków, Wyzwolicielki z Okowów i tak dalej, i tak dalej... Otóż skoro Dany dotarła wreszcie do Westeros, to wydawać by się mogło, że akcja przyspieszy i dojdzie wreszcie do długo oczekiwanej wojny pomiędzy nią i Cersei. Niestety już pierwsze odcinki pokazały, że akcja bardzo mocno przyspieszyła (ale nie w tym sensie, w którym miała), natomiast wojna poszła kompletnie nie po myśli Smoczej Królowej. Jak widać, można koncertowo zepsuć wygraną sprawę. Poza krótkim ukazaniem kilku efektownych porażek (Euron, ale ty mnie zaimponowałeś w tej chwili) większość wątku Dany sprowadzała się do robienia maślanych oczu do Jona oraz żądań klękania i uginania kolana (swoją drogą dziwny fetysz). W związku z tym, niestety znowu wyszła na jaw naiwność tej postaci i jej porywczość. W tym sezonie Dany stała się też momentami po prostu pretensjonalna (kolejne sceny ze smokami i "dracarysowania"). W pewnym momencie sytuacja stała się na tyle absurdalna, że można odnieść wrażenie, iż nie przejęła się mocno utratą jednego ze smoków i faktem, że są one jednak do pokonania. O fakcie pomijania sensownych pomysłów doradców napisałem wcześniej.
Będąc w temacie Daenerys naturalnym wydaje się przejście do Jona oraz ich wielkiego incest love story (które swoją drogą było pewne od dłuższego czasu). O dziwo, w tym sezonie Jon bardzo dużo zyskał w moich oczach. Tak, jak wcześniej wydawał mi się postacią bardzo naiwną, tak teraz jego upór i ogólnie całe zachowanie naprawdę mi się spodobało. Jego postać jako jedna z nielicznych miała swój jasno określony cel i konsekwentnie do niego dążyła. Czasami pomysłowo, czasami głupio, ale jednak. Jona wraz z Ser Davosem (kolejne odkrycie tego sezonu!) zdecydowanie należy zaliczyć na plus. Nawet przeciętna gra aktorska Kita Harringtona tego nie zepsuła, a jego wiecznie smutne spojrzenie miało pewien urok. Dla formalności dodam tylko, że Jon, to nie Jon, lecz Aegon Targaryen i jest on prawowitym (to akurat trochę zaskoczenie) dziedzicem Żelaznego Tronu, ale to wiadomo było od dawna.
Co do samego związku czy w zasadzie romansu dwóch chyba najbardziej lubianych (i na pewno swatanych) postaci serialu, to niestety wypadł on bardzo blado i nienaturalnie. Między postaciami kompletnie nie czuć chemii, natomiast z drugiej strony twórcy bardzo wyraźnie pchają je do siebie. Nawet pozornie nieznaczące komentarze Tyriona czy Davosa na każdym kroku mają przypominać, że tych dwoje musi ze sobą być, choćby się waliło i paliło. Prowadzi to do dalszych niekiedy absurdalnych sytuacji (vide nieważna śmierć smoka, Jon żyje i to się liczy). Całość finalnie budzi uśmiech ni to politowania, ni to wesołości i kończy się jedną z najgrzeczniejszych scen miłosnych w historii serialu.
To tyle, jeśli chodzi o podsumowanie głównych rodów, postaci i ich wątków. Teraz czas na listę absurdów, przekombinowań, naiwności i ogólnie kwestii, na które zwróciłem negatywnie uwagę podczas tego sezonu. Kolejność raczej dowolna.
Ufff... Tekst rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, a można pewnie jeszcze wiele napisać, gdyż analizowanie ulubionych seriali zawsze jest przyjemnym zajęciem. Zapewne o czymś jeszcze zapomniałem albo nie wspomniałem, zwłaszcza że forma tekstu jest raczej daleka od profesjonalizmu i uporządkowania. Wytrwałym gratuluję wytrwałości, a zainteresowanych zachęcam do dyskusji. W końcu na 8 sezon przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać (myślałem, że ta świadomość będzie cięższa do zniesienia) i trzeba czymś zająć myśli i uwagę.