W to się nie grało - Raptor: Call of the Shadows - UV - 22 sierpnia 2010

W to się nie grało - Raptor: Call of the Shadows

Przeglądając ostatnio ofertę serwisu Good Old Games natknąłem się na odświeżoną edycję gry Raptor: Call of the Shadows – znakomitej strzelaniny, która zadebiutowała na rynku szesnaście lat temu dzięki staraniom firmy Apogee Software. Nie zastanawiając się zbyt długo postanowiłem zmierzyć się raz jeszcze z tym tytułem, zwłaszcza, że zapisał się on w mojej pamięci jako jeden z najlepszych top-down shooterów, jakie miałem okazję eksploatować w swoim krótkim życiu.

Z Raptorem wiążą mnie szczególne wspomnienia, bo dzieło firmy Cygnus Studios było jedną z pierwszych gier, jakie odpaliłem w wakacje 1994 roku na swoim nowym wówczas pececie (486 SX 25 MHz z czterema megabajtami RAM-u na pokładzie – cóż to byłza potwór!). W tamtych czasach strzelaniny tego typu były domeną różnej maści konsol i komputerów Amiga, dlatego obok produktu pozwalającego rozwalić tysiące statków wroga, na dodatek okraszonego kapitalną oprawą audiowizualną, każdy właściciel „blaszaka” nie mógł przejść obojętnie.

Gra%20pozwala%20niszczy%u0107%20obiekty%20naziemne.
Gra pozwala niszczyć obiekty naziemne.

Raptor: Call of the Shadows to gra zręcznościowa, która pozwala wcielić się w rolę najemnika, zasiadającego za sterami supernowoczesnego myśliwca. Pilotując tę uzbrojoną po zęby maszynę musimy wyeliminować wszystkich przeciwników opłacającej nas korporacji. Nie jest to łatwe. Wrogowie mają ogromną przewagę liczebną i postarają się ją wykorzystać, by zniszczyć samolot, zanim ten zdoła wykonać powierzone zadanie. Ta sklecona na kolanie głupiutka historyjka ma oczywiście znikome znaczenie – w grze liczy się wyłącznie rozwałka, a że już w pierwszej misji trzeba uporać się z ponad setką oponentów, można sobie wyobrazić, co dzieje się w kolejnych scenariuszach.

Raptor powiela wzorce ustalone przez inne strzelaniny tego typu. Akcję obserwujemy z kamery zawieszonej nad samolotem, który podąża naprzód ze stałą prędkością. Z górnej krawędzi ekranu wysypują się kolejni przeciwnicy – manewrując myśliwcem musimy unikać ich ognia, jednocześnie próbując pozbyć się wrogich maszyn. Kluczowy jest tu oczywiście czas – im szybciej zlikwidujemy zagrożenie, tym łatwiej będzie przetrwać na placu boju. Zabawa kończy się z chwilą"> zlikwidowania końcowego bossa lub po zniszczeniu Raptora – jeśli oponentom uda się ta ostatnia sztuka, misję trzeba powtórzyć. Gra umożliwia zapisywanie dokonań po każdym ukończonym etapie, dlatego nie ma tu limitu „żyć” i nie zachodzi konieczność wznowienia rozgrywki od samego początku za każdym razem, gdy coś pójdzie nie tak.

Cechą charakterystyczną gry jest możliwość wyposażenia samolotu w środki zagłady pomiędzy misjami. Co prawda tradycyjne power-upy są również dostępne i niejednokrotnie nową broń zdobędziemy w trakcie wykonywania misji, ale te najpotężniejsze pukawki trzeba jednak kupić. Pieniądze zarabia się niszcząc wrogie maszyny (im trudniejszy przeciwnik, tym bardziej wartościowy) oraz eliminując cele naziemne. W asortymencie sklepu znajdują się również inne gadżety: kapsuły z energią wzmacniającą pojazd, tarcze zapewniające dodatkową ochronę, bomby niszczące wszystko wokół, a także skaner wyświetlający wytrzymałość bossów.

Ogromną zaletą gry jest oprawa audiowizualna. Autorzy dużo pracy włożyli w projekt terenu – mimo pewnych podobieństw wynikających z użycia podobnych elementów graficznych, każda plansza jest na swój sposób unikalna. Na plus trzeba również zaliczyć dużą  różnorodność jednostek przeciwnika – z misji na misję pojawiają się coraz to nowe wrogie maszyny, dlatego trudno popaść w monotonię. Podczas zabawy usłyszymy kilkanaście utworów muzycznych, ale pod warunkiem, że wpierw ściszymy efekty dźwiękowe – wystrzeliwane pociski i liczne wybuchy skutecznie zagłuszają kompozycje, dlatego wizyta w menu przed rozpoczęciem zmagań staje się koniecznością.

Do%20walki%20z%20Raptorem%20staje%20wielu%20r%F3%u017Cnorodnych%20przeciwnik%F3w.
Do walki z Raptorem staje wielu różnorodnych wrogów.

Raptor: Call of the Shadows to niesłychanie żywiołowa i widowiskowa gra, która z konfrontacji z innymi przedstawicielami gatunku wyszła obronną ręką. Konkurentów nie było zresztą w tym czasie jak wiele. Pecetowcy nie dostąpili zaszczytu eksploatowania S.W.I.V., a konwersje hitów z automatów, takie jak np. Raiden, prezentowały się słabo, o ile w ogóle powstawały. Dzieło firmy Cygnus Studios pozostało więc przez długie lata rodzynkiem, grą w swojej klasie najlepszą i choćby z tego względu warto zwrócić na nią dziś uwagę.

Na koniec jeszcze kilka słów o wspomnianej na początku edycji specjalnej. Mimo lekkiego podrasowania grafiki, a właściwie zastosowania eliminującego piksele filtra, nie mogę jej niestety polecić. Dlaczego? Raptor: Call of the Shadows – 2010 Edition to kalka reedycji, która ukazała się w 1997 z myślą o systemie operacyjnym Windows i jest niedopracowana w stosunku do oryginału pracującego w DOS-ie. Problemem jest zmniejszona prędkość myśliwca, gdy kontrolujemy go klawiaturą. Samolot bardzo wolno reaguje na komendy, co utrudnia manewrowanie maszyną, a to z kolei mocno irytuje. Jedynym rozsądnym urządzeniem do obsługi gry wydaje się więc mysz lub ewentualnie joystick, ale tego od lat nie posiadam, więc nie byłem w stanie go przetestować.

UV
22 sierpnia 2010 - 07:18