Jeżeli nie oglądałeś Avatara to mieszkasz albo na bezludnej wyspie, albo przez ostatni rok byłeś zakuty w lodzie, ewentualnie jesteś ignorantem i do kina na produkcje stricte rozrywkowe nie chodzisz :) Jasno trzeba stwierdzić - nie było od dawna tak potężnego widowiska, które na jednej sali gromadzi przeróżne pokolenia ludzi. Od smyków po emerytów, od uczniów po garnitury z walizką itd. Megahit (nie ten polsatowski) Jamesa Camerona powraca dziś na wielki ekran w wersji specjalnej. Czy 9 dodatkowych minut to jest to na czekaliśmy? Poniżej znajdziecie odpowiedź.
Przyznam bez bicia, że jeszcze dwa dni temu uważałem, że Cameron strzelił sobie swojaka ujawniając informację o rozszerzonej o 16 minut wersji reżyserskiej na DVD i Blu-Ray. Pomyślałem wtedy "arghhh znowu krojenie z kasy gików stanie się faktem". Dzisiaj jednak wyszedłem z kina raczej zadowolony. I to nie dlatego, że wersja specjalna posiada coś tak zgoła czaderskiego, że film staje się z automatu o dwie klasy lepszy. Co to, to nie. Tak działa na mnie magia Avatara - obrazu, który zmienił w pewien sposób kino (TrzyDe). Dalej ogląda się to znakomicie, dalej jest to prosta rozrywka pogrywająca na najbardziej prymitywnych uczuciach, dalej rządzi w kategorii wizuali, dalej jestem zafascynowany wyobraźnią Camerona. A to, że historia jest banalna i przewidywalna? To samo mógłbym zarzucić niemal wszystkim filmom. Liczy się dla mnie styl narracji, a ten u Jamesa jest klasyczny do bólu, trąci wręcz oldskulem na kilometr.
Dobra, czym niby wersja specjalna wybija się ponad tą zwykłą? Uffff, to zależy od odbiorcy. Z jednej strony to mogła być kinowa wersja od początku, gdyby WETA wyrobiła się z efektami na czas. Oczywiście wprawny fan niemal od razu zauważy nowe sceny i dialogi. W tych dodanych 9 minutach mogę wymienić 3 sekwencje, które nie jest trudno przegapić:
- odwiedziny szkoły na Pandorze - bardzo fajna wstawka, daje pewien pogląd na konflikt RDA vs Navi. Jake znajduje tam jakiegoś zwierzaka, obserwuje dziury po kulach, wreszcie zabawia się modelem układu słonecznego, który zbudowała kiedyś dr Augustine.
- polowanie - efektowna scena z multum biegających po zabłoconej ścieżce zwierzaków i wojownicy z klanu Omoticaya walczący o potężny kawał mięcha. Jedna ze zdobyczy należy do Jake'a.
- pożegnanie Tsu'Teya - następuje pod koniec bitwy. Przejmujący, może i nawet wzruszający moment.
Oprócz wyżej wymienionych scen, jest wiele tzw. uzupełnień trwających maksymalnie kilka/kilkanaście sekund:
- dr Augustine pokazująca w trakcie lotu Jake'owi nowe gatunki zwierząt
- pierwsza wspólna kolacja z Navi i skromny dialog Jake'a z Neytiri
- atak Navi na posterunek RDA - sporo ognia, dymu, Tsu'Tey i gromada niebieskich dobijająca żołnierzy
- raport z pobojowiska RDA - chyba NAJLEPSZY "cichy" moment całego filmu. Jeden z osiłków targa kamerę na spalonym posterunku, drugi wskazuje mu coś palcem, potem kamera ukazuje żołnierza przebitego przez dwie strzały
- rozszerzona delikatnie scena "seksu" Navi
- kilka dodanych sekund w scenach nocnych np. rozbudowany motyw bawiącego się Jake'a, wydłużony fragment obrony przed psiakami.
- i pewnie jeszcze coś co trwało 2 sekundy, ale nie zanotowałem :)
Jak widać, nie ma tego zbyt wiele. Niby film wydaje się pełniejszy, ale do wersji reżyserskiej Terminatora 2 nie ma startu. Taka to w sumie ciekawostka dla tych, którzy chcieli wrócić na Pandorę. Jeżeli czujecie przesyt Avatarem to nie wydawajcie kasy na bilet. Piszę to z ręką na sercu, jako fan twórczości Camerona. To po prostu wygładzony re-release na życzenie ludzi i zapewne najbardziej dochodowe 9 minut w historii kina - pomimo nieciekawej pory sala w moim przypadku pękała w szwach.