batalia ocenia:
Little Big Adventure 2
To jak wdrapywanie się do beczki cukierków, beczki bez dna. Chwytasz za krawędź, zaglądasz z zaciekawieniem do środka i częstujesz się kilkoma w najbardziej błyszczących papierkach. Zasmakowały Ci, więc przechylasz się głębiej, z nogami w powietrzu, pałaszując garściami. I zanim się obejrzysz, siedzisz głęboko w beczce na wielkiej stercie najsłodszych słodkości upaprany czekoladą i patrzysz w górę na malejący w oddali wylot. Przemyka myśl, że już nigdy stąd nie wyjdziesz, ale kto by się przejmował - chcesz tu zostać na zawsze. Nie ma drugiego takiego miejsca, nie ma większych pyszności. Nie ma drugiej takiej gry jak Little Big Adventure 2.
Takich właśnie rzeczy naczytałam się w recenzjach, gdzie redaktorzy naczelni poczytnych magazynów wątpili w swoje posady, zdając sobie sprawę, że nigdy nie będzie cudowniejszej gry-bombonierki. Była jesień 1997, mój pierwszy pecet wciąż czekał na moją pierwszą pudełkową grę, na którą pokornie odkładałam kieszonkowe przez pół roku. Na listonosza z Little Big Adventure 2 czekałam z błyszczącymi oczami, robiąc właśnie to - siedziałam na krześle, póki nie doczekałam się dzwonka.
W bajecznej sekwencji przedstawia nam się Twinsen, bohater tej przygody, poznajemy też jego ukochaną, Zoe, oraz powoli lądujemy w świecie, który jak w każdej najlepszej baśni, jest całkowicie magiczny i totalnie spójny w swojej egzotyce. Nadciąga sztorm - Dino-Fly, grubiutki latający dinozaur o rubasznej aurze zostaje porażony przez piorun i spada do ogródka Twinsena i Zoe. Nasz bohater musi znaleźć dla niego lekarstwo u czarodzieja, ale aby dostać się statkiem na jego wyspę, ma przegonić sztorm. Jednak niewiele znaczy początek fabuły w tej przygodówce - później i tak włamujemy się do muzeum ukraść własne ciuchy, aż lądują mroczni kosmici i wyskakujemy na Księżyc. Nieopodal domku można pojeździć żółtym samochodzikiem (naprawdę, tylko dla zabawy) - ale rewelacje się nie kończą: latamy wahadłowcem, dinozaurem, jet-packiem, czyniąc cuda. Sprzedawcą w pierwszym lepszym sklepie na rogu jest słoń, ale to nic - przecież spotykamy gadające parówki, komaropszczoły, choleryczne i zapijaczone króliki. A strzelamy dmuchając w rurkę - amunicja to borówki! Oczywiście na dobry początek.
Światy, które przyjdzie nam zobaczyć, to produkty wyobraźni Francuzów z Adeline Software - tych samych, którzy stworzyli pierwszy Alone in the Dark. Przypominam, że jest rok 1997, a my jesteśmy rzucani nie tylko na głębokie sekwencje full-motion video, ale też na pełny trójwymiarowy świat oparty na poligonach. Wnętrza są co prawda nieruchomym rzutem izometrycznym, ale lokacje na wolnym powietrzu to pełna rotacja pod dowolnym kątem i wolna eksploracja. Gdyby gra była encyklopedią, każdy ze światów byłby osobnym, spełnionym tomem na swój własny temat: poziom wyfantazjowania planet i nacji z własną kulturą, historią i charakterystycznym humorem napawa dzięcięcym zachwytem.
Muzykę (również francuskiego kompozytora) pamiętam do dziś - przywołuje uczucie podobne do najcieplejszej gwiazdki z najlepszymi prezentami. To znów za mało i trzeba nas obsypać kolejną górą niespodzianek, bo chyba każda postać spotkana w grze, każdy NPC jest interaktywny, każde słowo w grze jest mówione. Nie sposób nie uśmiechać się do każdego na swojej drodze, bo głosy podkładają mistrzowie David Gasman (głos bohaterów Fahrenheita, Raymana) i Jodi Forrest (Jade z Beyond Good & Evil). Aktorzy użyczający głosy stworzeniom z Little Big Adventure 2 stworzyli niedościgniony wzór i dopełniają dzieła totalnego zanurzenia się w bajkowym świecie - moim zdaniem żadna gra nie legitymuje się tak doskonałą, nieskazitelną charakteryzacją głosową.
Rozpływam się nad Little Big Adventure 2, bo zdefiniowała moje dzieciństwo jako najukochańsza baśń, do której wędrowało się myślami z każdego miejsca - nawet lata później wpada mi czasem myśl o niej jako skojarzenie z czymś ostatecznie dobrym i uroczym. Ukształtowała też moje wyobrażenie i pogląd na wszystkie gry poznane później - wszystkie przyrównuję do niej (blisko była tylko Legend of Zelda: Ocarina of Time). I nawet dziś, z szesnastoma konsolami i niezliczonymi grami w domu, wiem, że żadna gra nie jest tak przepełniona duszą, sercem i słodyczą. Zaryzykuję stwierdzenie, że określenie "miodność" zostało użyte po raz pierwszy właśnie dla niej. Jednak nie mówię tu o smaczkach czy wdzięcznych elementach, tak chętnie wrzucanych do gier jako oczko puszczane do gracza - Little Big Adventure 2 jest zbudowana wyłącznie ze smaczków, tak jak chatka Baby Jagi jest z piernika. Cała.