Kupowanie sprzętu RTV - klient nie nasz Pan - eJay - 13 stycznia 2011

Kupowanie sprzętu RTV - klient nie nasz Pan

Od zakończenia świąt Bożego Narodzenia borykam się z pewnym problemem. Chcę zakupić odtwarzacz Blu-ray. Jak się okazuje, nie jest to takie łatwe, przynajmniej w moim przypadku. Przez neta na ślepo? Na razie odpada. Łażę więc od sklepu RTV do sklepu RTV, porównuję ceny, pytam się fachowców. Zarejestrowałem się też na dwóch specjalistycznych forach internetowych - Ci przynajmniej nie traktują Cię jak idiotę. Coś tam zanotowałem, na kilka propozycji już rzuciłem oko, ale zawsze napotykam na przeszkodę. Otóż w sklepie (takim no...namacalnym) nie mogę wypróbować sprzętu przed zakupem. Rozmawiałem już z kierownikami, szefami działów, dzwoniłem na hotline, tfu... infolinię ogólnopolską danej sieci, pisałem maile i wszędzie to samo - regulamin zabrania podłączania sprzętu do wybranej aparatury przed zakupem. Co za buractwo!

Masz babo placek, czy ja wymagam aż tak wiele? Podsumujmy: zdjęcie odtwarzacza z wystawy - 2 minuty (kable mogą się poplątać), transport pod wybraną aparaturę - 30 sekund, podłączenie poprzez kabel HDMI - 30 sekund. W porywach liczmy 6-8 minut (zdarzają się sprzedawcy ślamazarni, wybaczam). Chcę zostawić na ladzie 500 złotych, a gość mi mówi NIE. Nie ma szans, abym przekonał się czy odtwarzacz nie iskrzy z wybranym modelem telewizora (miałem tak ostatnio z odtwarzaczem DVD i teraz szukam jak opętany miejscówek, gdzie mój TV jest na wystawie).

Kurde, to jest jak kupowanie kota w worku - albo płacisz i bierzesz "niepewny" toster do domu, albo zostajesz z pustymi rękami. Nie miałbym im (sklepom) tego za złe, gdybym prosił o przyniesienie egzemplarza z magazynu - wtedy mamy do czynienia z towarem świeżym, który przemienia się w używkę, a co za tym idzie, sklep jest w jakiś sposób stratny. Ja natomiast, proszę o przetestowanie sztuki leżącej się i kurzącej od tygodni na półce, na której znalazłbym odciski palców co najmniej 50 osób. To nie jest czynność niemożliwa.

Szacunek do klienta - tego mnie kiedyś uczyli na przedmiocie "Przedsiębiorczość" w liceum (viva la MEN!). Niestety, po wyjściu ze szkoły regularnie trafiam na opór, na olewactwo. Coś się spieprzyło w biznesie, a może tak było od zawsze? A może to ja faktycznie wymagam niemożliwego?

eJay
13 stycznia 2011 - 19:22