Rzekło się pierwsze słowa w temacie, trzeba mówić dalej. Myślałem początkowo, że jako drugi wpis na temat MMA przygotuję małe zestawienie ulubionych zawodników. Myślałem, i wymyśliłem co innego. Oglądając walki fajterów których zaproponuję, oglądając gale UFC natkniecie się na kilka osób które są stałym elementem. O nich właśnie chcę napisać kilka słów dziś.
Dlaczego piszę o UFC już wyjaśniałem. Nie mam czasu oglądać wszystkiego co mnie w temacie MMA interesuje, skupiłem się więc na UFC które lat temu naście było pierwszym co w temacie walk w klatkach zobaczyłem. Dziś jestem na etapie oglądania starych gal UFC kiedy tylko czas na to pozwoli no i oczywiście staram się też obejrzeć każdą aktualną galę. Wracając do tematu, chciałem przedstawić osoby w jakiś sposób ważne dla UFC – ale nie walczące, przynajmniej nie w oktagonie. Dziś trzeci zawodnik na ringu, człowiek dzięki któremu walczący nie robią sobie większej krzywdy niż by mogli.
SĘDZIA NAD SĘDZIÓW
Pierwszą galą na której sędziował John McCarthy było UFC 2 w 1994 roku. Od tej pory był przez długie lata głównym sędzią ringowym UFC. Wielu uznawało go przez lata za „dziewiąty bok ringu” a jego okrzyk rozpoczynający walkę „Let's get it on” dla mnie – i nie tylko z tego co wiem, stał się tożsamy w UFC. W grudniu 2007 roku Big John ogłosił, że ostatnią walką jaką będzie sędziował stanie się starcie między Rogerem Huerta a Clay'em Guida w finałowej gali drugiego sezonu The Ultimate Fighter. John po tej walce rzeczywiście, odszedł i został analitykiem kanadyjskiego kanału kablówkowego The Fight Network. Wydaje mi się, że zmienił robotę na nudniejszą, ale myślę, że finansowo to go TFN na pewno nie skrzywdził. W 2008 roku wyszło na jaw, że McCarthy wierny UFC nie zamierza pozostawać, związał się z federacją Affliction, komentował, robił wywiady. W 2010 roku pojawił się jednak jako sędzia na dwóch galach UFC i mam szczerą nadzieję, że w oktagonie z logo UFC zobaczę tego pana nie raz.
Dlaczego? Nie mam tak do końca pojęcia, może po prostu ma w sobie coś co powoduje, że budzi respekt, w końcu ksywy Big John sam sobie chyba nie wymyślił, a praca jako instruktor w akademii policyjnej na pewno charyzmy mu dodała, charyzmy której jakoś brak u pozostałych sędziów. Początkowo sędziując gale nie miał tak naprawdę wiele do roboty, jako że zasad było niewiele, dbał jedynie, żeby zawodnicy większej krzywdy sobie nie zrobili. Stopniowo zaczął też pilnować, aby przestrzegali pojawiających się zasad, a uwierzcie mi jeśli sami nie widzieliście, że McCarthy niesfornych potrafił naprawdę sprowadzić do parteru, siłą, wielkością, piorunującym wzrokiem i opanowaniem godnym ciężarówki tybetańskich mnichów. Big John był sędzią w ponad pięciuset pojedynkach i oczywiście, zdarzało mu się popełniać błędy, ale zazwyczaj wypełniał swoje zadanie rewelacyjnie, a pozostali sędziowie uczyli się od najlepszego.
Trzeba jeszcze wspomnieć, że McCarthy nie trafił do UFC przez przypadek. Uczył się pod okiem Roriona Gracie, który to był jego instruktorem Brazylijskiego Jiu Jitsu. W Gracie Academy John zdobył certyfikat GRAPLE (Gracie Resisting Attack Procedures for Law Enforcement). Kiedy Rorion zaczął organizować w 1993 roku UFC John wyraził chęć walczenia w ramach tej organizacji. Rorion Gracie odradził mu to, ale biorąc pod uwagę wielkie doświadczenie McCarthy'ego w „służbach” dał mu posadę sędziego. Moim zdaniem wybrał rewelacyjnie.
Oczywiście na jednym Johnie McCarthy sędziowanie ringowe w UFC się nie kończy, ale Herb Dean, Steve Mazzagatti czy Mario Yamasaki nie robią takiego wrażenia jak Big John. Niemniej, Herb na pewno za jakiś czas doczeka się kilku słów na swój temat, bo jest ulubionym sędzią mojej żony. W następnej części mojego pisania o mma albo napiszę na temat kolejnej ważnej postaci w światku UFC, albo napiszę coś na temat ulubionych zawodników. A może coś całkiem innego strzeli mi do głowy?
Link do poprzedniego tekstu z serii MMA - MMA - Część 1 - Rozgrzewka
Dla zainteresowanych drążeniem tematu, link do wątku seryjnego na forum