O sile danej platformy świadczą gry, tak odpowie każdy kto ceni rozrywkę przed telewizorem z padem w ręku. Okazuje się jednak, że w starciu konsola kontra gra wygrywa ta pierwsza. Nawet gdy dany tytuł jest genialny to z premierą nowej maszyny nie ma szans. Tak samo było w przypadku bohatera dzisiejszego odcinka „Zaginionych w akcji”.
Ostatatnio europejscy posiadacze DS-ów dostali szansę zapoznania się z grą Shantae: Risky’s Revenge. Ta kolorowa platformówka zebrała niesamowite noty od zachodnich mediów (10/10 od Nintendolife mówi wszystko) i wylądowała na DSiWare w październiku zeszłego roku na świecie i dwa tygodnie temu w Europie. Przygody kobiety-dżina, która broni miasta Scuttle przed złą pirat Risky są według światowych mediów tak samo dobre, jak część pierwsza. Sequel? Dokładnie tak, to kontynuacja zapomnianej i niedocenionej produkcji, która ukazała się na początku wieku na GameBoy Color.
Shantae pojawiła się na świecie w 2002 roku czyli w czasie, gdy już kilka miesięcy na rynku obecna była konsola Gameboy Advance. Twórcy z WayForward Technologies trafili na zły moment, prawdopodobnie zbyt długo pracowali nad swoim dziełem i zderzyli się z silną konkurencją na mocniejszej platformie. Nawet wspaniała oprawa audiowizualna, która zmuszała Colora do maksymalnego wysiłku nie była w stanie równać się z efektami oferowanymi przed Advance’a. Gracze już zapominali o poprzedniej maszynie Nintendo i skupiali się na nowych zabawkach. W ten sposób Shantae została doceniona tylko przez nielicznych.
Dzisiaj cena jednego kartridża na zachodzie jest niesamowicie wysoka i ciągle windowana przez niewielki nakład gry i jego atrakcyjność. Shantae pokazuje, że zmiana warty na rynku konsol nie zawsze musi się opłacać i być na rękę deweloperom i wydawcom. Niekiedy, dla spóźnialskich, może okazać się przyczyną marketingowej porażki. Często niezasłużonej, jak w przypadku Shantae.