Pod koniec XX wieku Colin McRae wprowadził mnie w nieznany świat rajdów samochodów, zapraszając do wspólnego pokonywania OS-ów w grze Colin McRae Rally na pierwsze PlayStation. To było wówczas niesamowite doświadczenie. Kilkanaście lat później zasiadłem do lektury autobiografii tragicznie zmarłego kierowcy, by poznać jego przemyślenia o zmaganiach za kółkiem i przy okazji nadrobić ogromne zaległości o historii Rajdowych Mistrzostw Świata. Jak wypada książka? Zapraszam do recenzji.
Colin McRae tylko raz został mistrzem świata, a mimo to zapisał się na stałe w pamięci milionów. Słynący z bezkompromisowego i widowiskowego stylu jazdy, wyciskał maksimum z maszyn, które otrzymywał do swojej dyspozycji. Wielu nazywa go też jednym z największych pechowców, którzy mieli okazję ścigać się na oesach w ostatnich kilku dekadach. Ogrom awarii i wypadków wielokrotnie pokrzyżował mu plany, ale nigdy nie pozbawił go głodu zwycięstwa i ambicji, by zawsze dawać z siebie wszystko. Colin pochodził z rodziny o wyścigowych tradycjach, szukał adrenaliny i nie bał się podejmować ryzyka. Zginął w 2007 roku (to już ponad dwanaście lat!), w katastrofie śmigłowca, który sam pilotował...
Wielu graczy zna McRae przede wszystkim dzięki serii świetnych produkcji, które sygnował swoim nazwiskiem. Sam należę do tego grona. Od razu więc rozwieję wątpliwości – w tej autobiografii hity Codemasters odgrywają marginalną rolę – kierowca poświęcił im ledwie jeden krótki akapit, w którym przyznał, że nieszczególnie interesował się grą, choć słyszał, że wypadła dobrze. Lekki zawód, ale doceniam szczerość mistrza.
Czy poza tym autobiografia Colina ma same zalety? Niestety daleki jestem od zachwytów. McRae przedstawił swoją drogę na szczyt i podzielił się wieloma ciekawostkami z czasów młodości, które wyjaśniają jego smykałkę do rajdów, ale odsłonił stosunkowo niewiele kulisów Rajdowych Mistrzostw Świata. Jestem laikiem w tym temacie, a nie czuję, żebym dzięki opowieściom Colina mógł choćby jakkolwiek podyskutować o historii WRC z pasjonatami dyscypliny. Swoją rywalizację z najważniejszymi konkurentami opisał pobieżnie i banalnie, więc nie liczcie na smaczki dotyczące Tommiego Makinena, Richarda Burnsa czy Carlosa Cainza.
O samych wyścigach też wspomina bardzo ogólnikowo, co tylko potwierdza, że dla kierowcy rajdowego mknięcie po krętych trasach w różnych częściach świata często nie jest niczym niezwykłym. McRea więcej miejsca poświęca tylko awariom czy wypadkom, które mocniej zapisały się mu w pamięci, bo miały poważniejsze konsekwencje, jak choćby wypadek na Korsyce z 2000 roku. Niestety autor nie opowiedział również zbyt wiele o funkcjonowaniu zespołów, które uczestniczą w zmaganiach. A mógłby pewnie napisać wiele, wszak był aktywnym uczestnikiem wprowadzania forda focusa mk1 do rajdowej czołówki. Jak wyglądały prace, gdzie napotkano problemy? Niestety tego brakuje.
Autobiografia Colina McRae urywa się nagle, w połowie 2001 roku, tak jak nagle urwało się jego życie. Warto wiedzieć, że dzisiaj to publikacja już w wielu miejscach nieaktualna, bo opowiada o rajdach z przełomu wieków, jakby było to obecnie. Daje to ciekawe spojrzenie na świat WRC i zmiany, które w nim zaszły, ale jednocześnie nie jest już obecnie niczym więcej niż ciekawostką. Czy polecam książkę? Tylko największym zapaleńcom rajdów, którzy chcą z perspektywy jednego z dawnych bohaterów powspominać lub też pragną zdobyć podstawowe informacje na temat Colina McRae i jego drogi na szczyt. Kto jednak liczy na poznanie rajdów samochodowych od kuchni, może się rozczarować. Szkoda też, że w obecnym wydaniu nie dokonano małej aktualizacji i nie pokuszono się o uzupełnienie wspominków kierowcy o krótki przegląd sezonów z jego udziałem. Na pewno pozwoliłoby to łatwiej odnaleźć się w lekturze i dobrze poszerzyło czasami bardzo pobieżne i wybiórcze relacje samego kierowcy.
Jedno można za to autobiografii oddać – kto miał dłuższą przerwę od gier o WRC, na pewno po lekturze zapała chęcią powrotu za wirtualne kółko. Bo Colin może nie był mistrzem pióra, ale potrafił zarażać pasją.
Ocena: 5/10