Moje Najki 2019 - Brucevsky - 31 grudnia 2019

Moje Najki 2019

Dwanaście miesięcy zleciało błyskawicznie i oto już po raz dziewiąty mam okazję przyznawać Moje Najki w kilkunastu kategoriach. W grudniowej gorączce wszelakich topek i podsumowań, pozwólcie, że zaproszę Was na nieco inny rodzaj wspominków, opowiadając, co było dla mnie najlepsze, najciekawsze lub najważniejsze w tym kończącym się roku. Będzie sporo powrotów do przeszłości w tym growo-filmowo-serialowo-książkowym gulaszu.  

Red%20Dead%20Redemption%202

Gra roku/Najdłużej ogrywana: RDR2

W tym roku nie mam najmniejszych wątpliwości, który tytuł zasłużył na miano tego najważniejszego. Ponad sześć miesięcy spędzonych na Dzikim Zachodzie to mój osobisty rekord, jeśli chodzi o tytuły dla pojedynczego gracza. Zatraciłem się w wykreowanym przez Rockstara świecie, chłonąc misternie wykreowany klimat i czekając na każdą kolejną znakomicie napisaną i zagraną scenkę przerywnikową. Należę do osób, którym to ślamazarne tempo przypasowało idealnie i z radością wracałem w buty Arthura Morgana, by zwiedzać, skórować, polować, strzelać, zbierać zioła i wykonywać misje. Dawno już żaden tytuł nie dał mi tyle frajdy, zapisując się w pamięci w tak wielu aspektach.

Melodia roku z gry: True Love (Beau & Penelope)

Potwierdzeniem znaczenia Red Dead Redemption 2 w moim gamingowym roku będą dwie następne kategorie. Utworem z gry, który zrobił na mnie największe wrażenie, jest bezsprzecznie True Love, a więc kawałek, który przygrywa nam przez krótką chwilę podczas misji wykonywanej dla Beau w Lemoyne. Nigdy wcześniej nie miałem sytuacji, w której specjalnie poruszałem się postacią najwolniej jak to tylko możliwe, by móc dłużej delektować się daną sytuacją. Tutaj Arthur prowadził swojego rumaka w stępie, a ja podziwiałem poruszające się na wietrze łany zbóż i liście drzew, obserwowałem płynące po niebie chmury i zajętych swoim życiem mieszkańców. A w tle przygrywało spokojne, kojące True Love. Magiczna chwila.

Ulubiony bohater: Arthur Morgan

Rockstar potrafi tworzyć skomplikowane postaci, które trudno zakwalifikować jednoznacznie do tych dobrych lub złych. Losy Arthura Morgana, przedstawione na tle zmieniającego się świata i próbującego się odnaleźć w tej rzeczywistości gangu, napędzają RDR2. Nie da się go nie polubić, nie zżyć się z nim. Świetnie napisany, znakomicie zagrany. Po prostu najlepszy bohater gry, jakiego spotkałem w 2019 roku. Napisałbym więcej, ale nie chcę spoilerować.  

Battlefield%203%20Kafarow

Najmiodniejszy moment: Battlefield 3

Dwóch mocnych kandydatów biło się o zwycięstwo w tej kategorii, ale ostatecznie zwyciężyła misja „Kafarow” w Battlefield 3. Wcześniej gra nie daje zbyt wielu możliwości, by w pełni wykorzystać potencjał posiadanego uzbrojenia. Wrogowie są zbyt groźni, a sytuacja z reguły nadto skomplikowana, by z pieśnią na ustach rzucać się do walki. Kafarow stanowi jednak długo wyczekiwany deser po dobrym obiedzie. Wpadamy do willi z dwoma kompanami i rozpoczynamy żmudny proces przebijania się przez wycofujących się ochroniarzy właściciela. Do rąk wpada potężny karabin M60E4 z powiększonym magazynkiem, liczącym dwieście pocisków. Nic nie może nas już zatrzymać. Wkraczamy do kolejnych pomieszczeń niczym John Rambo i szatkujemy wszystko w zasięgu wzroku. Te kilka minut radosnej rozwałki wynagrodziło wcześniejsze godziny ukrywania się za osłonami i strzelania krótkimi seriami. To był zastrzyk euforii i gar miodu na skołatane nerwy.

A na drugim miejscu w kategorii jest Motorstorm, w którym praktycznie co wyścig dochodzi do spektakularnego manewru czy wypadku. Aż żal, że brakuje na PS3 opcji Share i zgrywania klipów z rozgrywki, bo nie ma nic piękniejszego od przelatującej ci tuż nad kaskiem cieżarówki, gdy wokół tumany kurzu.

Najgorsza gra roku: Soul Calibur: Broken Destiny

Największy zawód. Uwielbiam serię Soul Calibur i spędziłem długie godziny na pojedynkach w odsłonach wydanych na PlayStation 2. Na wakacje zabrałem ze sobą Soul Calibur: Broken Destiny, licząc na nostalgiczny powrót do przeszłości i rozrywkę na kwadrans odpoczynku pomiędzy kolejnymi atrakcjami. Nie ukrywam, że zależało mi przede wszystkim na trybie dla pojedynczego gracza. Reprezentanci cyklu regularnie się w tym aspekcie bronią, a wiedziałem, że tutaj twórcy też coś przygotowali. Niestety wyszedł im potworek, który jest niegrywalny, frustrujący i po mistrzowsku zniechęcający do dalszej zabawy. Jaką frajdę może dać komuś wrzucenie na arenę na pięć sekund i zmuszenie do wcisnięcia bloku w odpowiednim momencie, by zaliczyć misję?

Najbardziej klimatyczna: Uncanny Valley

Trochę w ciemno wybrałem jedną z pierwszych gier sprawdzanych na PS Vicie. Uncanny Valley to krótki indyk o kilku zakończeniach, pixel-artowej oprawie i atmosferze rodem z horroru. Dla fanów gatunku może nie jest niczym nadzwyczajnym, ale dla osoby z reguły unikającej przerażających doświadczeń, okazał się zapadającym w pamięć tytułem. Kto miał okazję zobaczyć najgorsze zakończenie podczas partyjki przy nocnej lampce, doskonale wie, jak mocne wrażenie potrafi wywołać.

Nieśmiertelna: Soul Reaver

Po latach w końcu zdecydowałem się od początku do końca ograć Soul Reavera, by zbudować sobie odpowiednie zaplecze pod czekającą na półce kontynuację na PlayStation 2. Okazało się, że nawet pomimo dwóch dekad na karku, tytuł stworzony przez Crystal Dynamics wypada bardzo dobrze. Część mechanik potrafi drażnić, tempo można byłoby poprawić, ale klimat, scenariusz i postacie są nie do podrobienia. Ach, chciałoby się wrócić do Nosgoth w nowej części serii.  

Zbyt dużo czasu pochłonął: Overwatch

Chyba nie potrafię wyciągać odpowiednich wniosków. Rok temu w Moich Najkach pisałem, że Overwatch to straszny pożeracz czasu. Powinienem powalczyć i ograniczyć godziny spędzone na sieciowych potyczkach z nieznajomymi, ale niestety nie dałem rady. Wielokrotnie Overwatch okazywał się jedynym tytułem, na który miałem ochotę zagrać po ciężkim dniu pracy. Niezobowiązująca partyjka w trybie „Tajemniczych bohaterów” wygrywała z alternatywami, w których musiałbym być bardziej skupiony, bo pojawiałaby się nowe rozwiązania lub wyzwania. W 2020 roku może będzie lepiej, bo jakoś w listopadzie zacząłem dostrzegać „problem” i szukać rozrywki gdzie indziej. Jest dla mnie nadzieja. ;)

Najtrudniejszy boss: Little Big Planet 3

W życiu bym nie pomyślał, że w kategorii najtrudniejszego bossa napotkanego w danym roku wygra przeciwnik z Little Big Planet 3. Oto jednak bezkonkurencyjny w swojej kategorii ostatni oponent z gry teoretycznie familijnej, z którym autorzy stworzyli kilkuetapową bitwę. Pomimo lat doświadczeń z padem w ręku, nie byłem w stanie poradzić sobie ze wszystkimi fazami szefa. Daliśmy z żoną radę jedynce i dwójce – trójka nas jednak pokonała, odbierając całą przyjemność ze wspólnej gry.

Dragon%20Ball%20Z%3A%20Dokkan%20Battle%20SSJ3%20

Przyjemne uczucie zrobienia postępów: Dragon Ball Z: Dokkan Battle

Świat gier na urządzenia mobilne nadal stoi przede mną otworem, kusząc możliwościami. Dzielnie się jednak bronię, bo za dużo gier do sprawdzenia mam na komputerze, dużych konsolach i handheldach. Jedynym tytułem, który towarzyszy mi od lat na androidzie jest więc Dragon Ball Z: Dokkan Battle, z którym spędzam góra kwadrans dziennie. Jak pokazuje licznik, w ten sposób uruchomiłem już grę ponad 750 razy. W tym czasie nie wydałem choćby złotówki na kamienie, skrzynki i inne cuda. Mimo to w tym roku odnotowałem bardzo przyjemne uczucie zrobienia progresu – poświęcony czas opłacił się i stworzyłem drużynę, z którą jestem w stanie poradzić sobie z większością wyzwań. Mam wojowników, którzy spokojnie zadają więcej niż milion punktów obrażeń i wytrzymują najmocniejsze odpowiedzi wrogów. Od miejsca, gdzie zaczynałem, dzieli mnie naprawdę daleka droga.  

Porzucona: Monster Hunter Freedom Unite

Pierwsze kroki w świecie łowców potworów poczyniłem w wydanej na PSP grze Monster Hunter Freedom Unite. Początkowo wszystko wskazywało, że wybór jest bardzo dobry, bo wkręciłem się i poświęciłem kilkanaście godzin na wykonywanie pierwszych zleceń i ubijanie maszkar zamieszkujących łańcuch górski, dżunglę czy pustynię. Kilka bolesnych lekcji i parę spektakularnych triumfów później zupełnie straciłem jednak zapał. Wizja poświęcenia jedynej godziny na rozrywki w ciągu dnia na powtarzalne uderzanie w khezu czy innego przerośniętego kraba, by ten łaskawie wyrzucił potrzebny element była tak mało atrakcyjna, że Freedom Unite wypadł z kręgu zainteresowań. Co jednak nauczył, to jego. Na pewno dam jeszcze kiedyś tej serii szanse – zapewne w wersji World.

Trafione filmy: Wiek Adelaine/ Twój Vincent/ Joker/ 6th Underground

Długo patrzyłem na listę obejrzanych w tym roku filmów. Nie jestem w stanie wybrać z niej tego jednego, który spodobałby mi się najbardziej i wywołał największe emocje. Będzie więc mini-lista czterech trafionych produkcji – świetnie nakręconych, zagranych i napisanych. Z pewnością kiedyś wrócę jeszcze do Wieku Adelaine i Jokera, które są bardzo klimatyczne i intrygujące. Na pewno ciepło wspominać będę efektowność i humor wymieszane w 6th Undeground. Zachęcony przez Twojego Vincenta, dam więcej szans podobnym ekspertymentom z formą.

Najgorszy film: Córki dancingu/Zabójczy rejs/ Johnny English: Nokaut

Zabójczy rejs i Johnny English: Nokaut - dwie głupkowate amerykańskie komedie, w których żenujący poziom gagów atakuje nas co kilka minut, próbowały zawalczyć o triumf w tej kategorii. Ostatecznie musiały jednak uznać wyższość polskich Córek dancingu, a więc surrealistycznego musicalu, w którym warstwa muzyczna wywołuje konsternację, a fabuła zachęca do mocnego plaśnięcia dłonią w czoło. Zamysł być może był ciekawy, ale nie wyszło z tego nic dobrego.

Serial roku: Czarnobyl

Serialowe zaległości w tym roku tradycyjnie urosły, ale jestem o tyle zadowolony, że znalazłem czas m.in. na dwie wybitne produkcje. Tytuł serialu roku zgarnia Czarnobyl, który w niesamowity, trzymający w napięciu sposób przedstawił tragedię z 1986 roku. Niesamowite zdjęcia i fenomenalna gra aktorska w połączeniu ze świetnym pomysłem na przedstawienie katastrofy podbiły moje serce. Nie znaczy to jednak, że nie doceniam nadrobionej po latach Kompanii Braci, która z szacunkiem opowiedziała o heroicznej postawie żołnierzy Kompanii E 506. Spadochronowego Pułku Piechoty. To nadal serial bardzo efektowny, klimatyczny, a przy tym pokazujący tak różną twarz II wojny światowej. Pozycja obowiązkowa dla każdego serialomaniaka.   

Moment roku w anime: Dragon Ball Super

Chciałem w tym roku trochę więcej czasu poświęcić anime, ale nic z tego nie wyszło. Zdołałem obejrzeć drugi sezon One Punch Mana i kontynuowałem podróż z One Piecem, którego obecnie dawkuję sobie, by jak najdłużej delektować się kolejnymi arcami. Zacząłem też w końcu Dragon Ball Super – produkcję zbierającą mieszane recenzje. Nie mogłem jednak nie dać jej szansy, choćby z sentymentu do lat dzieciństwa i odcinków Zetki na RTL7. DBS niestety nie trzyma poziomu poprzedniczek i w wielu aspektach rozczarowuje, ale ma też parę momentów. Do takich należy wybrany przeze mnie na scenę roku w anime fragment walki Son Goku vs Hit podczas turnieju dwóch wszechświatów. Gdy w tle załącza się motyw muzyczny z openingu, a główny bohater rozpoczyna efektowną ofensywę, poprzedzoną tradycyjnym „Nani?!” wroga – za każdym odtworzeniem mam ciarki na plecach. Kaioken!

Najlepsza książka: Sekret w ich oczach

Zacząłem więcej czytać, wychodząc też poza ramy fantasy oraz biografii i autobiografii. Szansę dałem Sekretowi w ich oczach Eduarda Sacheriego i była to najlepsza książkowa decyzja tego roku. Ciekawa i zaskakująca zwrotami akcji historia, ale również główny bohater, Benjamín Chaparro, tak intrygująco patrzący na otaczający go świat, zapewniły mi wyjątkowy czas podczas lektury.

Najgorsza książka: David Coulthard

Dużo gorzej wypadł parę miesięcy później coachingowy poradnik Davida Coultharda, w którym sypał on „złotymi radami”, starając się połączyć biznes z Formułą 1. Wyszło to marnie. Przykłady są naciągane, a kolejne rozdziały wywołują zażenowanie i irytację. Nie da się wiele wyciągnąć z tej publikacji, a co gorsza nie stanowi ona nawet ciekawostki dla pasjonata dyscypliny. Uważajcie na nią.

Growe opowiadanie roku:

W tej kategorii tak naprawdę decydujące zdanie macie Wy. Czy któreś z opowiadań z Gralingradu podobało się Wam najbardziej? Mnie sporo przyjemności sprawiła historia z Red Dead Redemption 2 w formie pamiętnika Arthura Morgana. Dobrze bawię się też, pisząc o losach trenera Stacha Mizerii, którego karierę prowadzę w Football Manager 2019.  

Pomysł roku: Audiobook Resident Evil 2

Problem brakującego czasu nie pozwala mi zrealizować kilku pomysłów na YouTube. W 2019 roku zrobiłem jednak wszystko, by zrealizować choć mały wycinek z nich. W efekcie możecie już odsłuchać audiobooka na bazie Resident Evil 2, wspominając w wolnej chwili przygodę Leona i Claire z oryginału z PlayStation 1. Miałem wielką frajdę, nagrywając i montując ten materiał. Mam nadzieję, że Wam również się podoba.

Gralingrad 2019

To był ciekawy rok. Nie zrealizowałem może wszystkich swoich planów i postanowień, ale nie nudziłem się i starałem mądrze gospodarować czasem. Wychodziło z tym różnie, ale najważniejsze, że do kolekcji doszło wiele miłych wspomnień. Plan na 2020 rok jest ambitny - nadrobić więcej zaległości serialowych i anime, a i uruchomić więcej niż te w sumie czternaście gier, które znalazło się na liście w tym roku. Oby czas pozwolił mi dzielić się pasjami.  O tym, co aktualnie ogrywam, oglądam i czytam możecie niezmiennie przeczytać na blogu Gralingrad.pl oraz moich profilach na Facebooku, Twitterze czy Instagramie.

Życzę Wam sukcesów w 2020 roku - zwycięstw odnoszonych w wirtualnych światach, ale też w życiu prywatnym, szkole czy pracy. Pomyślności!

Macie własnych faworytów z tego roku? Utwór muzyczny z gry, który zapadł Wam szczególnie w pamięć? Najtrudniejszego bossa? Najlepszy moment z anime? Książkę, którą każdy powinien poznać? Podzielcie się swoimi typami w komentarzach!

Brucevsky
31 grudnia 2019 - 06:55