Epoka antyczna fascynuje mnie od lat. Uwielbiałem jej omawianie na lekcjach historii i do dzisiaj z chęcią sięgam po wszelkie materiały nawiązujące do cywilizacji Greków i Rzymian sprzed tysięcy lat. Czuję, że moja wiedza na ich temat jest jeszcze znikoma, dlatego staram się dać szansę każdej publikacji, dokumentowi czy serialowi, który opowiada o minionych dziejach. Wiele obiecywałem sobie po książce Starożytny Rzym. Od Romulusa do Justyniana Thomasa R. Martina. Czy zaspokoiła mój głód wiedzy? O tym w recenzji.
Słowa zachęty na tylnej okładce sugerują, że autor w barwny i przystępny sposób opisuje kilka wieków istnienia Rzymu, zwracając uwagę nie tylko na najistorniejsze wydarzenia i daty, ale również codzienność starożytnych. Rozbudza to apetyt, wszak kto może wiedzieć więcej o tamtej epoce, jak nie pracujący od kilkudziesięciu lat w zawodzie nauczyciel historii starożytnego Rzymu.
Zafascynowany antykiem czytelnik zasiada więc do lektury pełen nadziei. Thomas R. Martin naprawdę nie chce ich zawieść, więc już we wstępie wyjaśnia, w jaki sposób zamierza przedstawić losy Rzymu, na czym się skupić, a co ledwie lakonicznie wspomnieć. Doceniam takie podejście, które pozwala już na początku lektury właściwie zdefiniować swoje oczekiwania, by później uniknąć zawodu.
Dowiedziałem się więc po kilku minutach, czego mogę się spodziewać po publikacji. Czy to uchroniło mnie przed poczuciem rozczarowania po dotarciu do końca? Niestety nie. Zdaję sobie sprawę, że na trzystu stronach trudno przedstawić okres tak bogaty w wydarzenia. Przybliżyć historię tak burzliwą, jaką bez wątpienia miało niewielkie państwo, które z czasem rozrosło się do niebotycznej skali. Przyjąłem więc ze zrozumieniem założenia autora, który postanowił na wszystko spojrzeć przez pryzmat codzienności mieszkańców imperium. Wręcz przyklasnąłem tej idei, pragnąć dowiedzieć się więcej o aspektach, które na lekcjach historii są traktowane marginalnie.
Niestety fragmenty, w których słowa Thomasa R. Martina pozwalają uruchomić wyobraźnię i wyobrazić sobie życie w antycznych czasach są nieliczne. Rzadko kiedy mamy naprawdę szansę, by spojrzeć na świat oczami Rzymianina, któremu przyszło żyć czy to na dalekiej prowinicji, czy to przy niebezpiecznej granicy z groźnymi barbarzyńcami, czy w próbującej nadążyć za szybkim wzrostem ludności stolicą. Jest za to wiele stron poświęconych polityce, relacjom społecznym i podziałom klasowym, które choć ciekawe, tracą, gdy przedstawiamy je w typowo naukowy, szkolny sposób. Od nawyków zawodowych twórcy nie udało się uwolnić, więc długimi fragmentami czujemy, że czytamy podręcznik dla licealistów.
Nie mogę powiedzieć, że Starożytny Rzym. Od Romulusa do Justyniana nie poszerzył mojej wiedzy. Dowiedziałem się wiele o problemach cesarzy, poznałem bliżej przyczyny upadku cesarstwa, a także okoliczności podziału na zachodnią i wschodnią część. W kolejnych rozdziałach znalazłem parę nieznanych nazwisk i bitew o niedocenianym znaczeniu, które z chęcią później wyszukałem w internecie. Może byłbym bardziej zadowolony po lekturze, gdyby kilkoma krótkimi momentami autor naprawdę nie zaczynał przedstawiać antycznego świata oczami jego mieszkańców, zasypując czytelnika ciekawostkami. Apetyt został wówczas rozbudzony i do ostatniej karty nic go już nie zaspokoiło.
Wybierając książkę Thomasa R. Martina nie zmarnujesz czasu, ale jeśli naprawdę fascynuje cię antyczna epoka, powineneś poszukać głębszych dzieł. Niech za końcowe, obrazowe podsumowanie, posłuży porównanie – kilka miesięcy temu czytałem Tragedię Lusitanii, w której ostatni rejs liniowca i związane z nim wydarzenia autor opisał w pasjonujący sposób na dwukrotnie większej objętości niż tutaj przedstawiono losy antycznego Rzymu. To mogło się udać, ale wymagałoby skupienia się tylko na mniejszym wycinku tak szerokiego tematu.
Ocena: 5/10