Cicha Ziemia - eJay - 25 marca 2011

Cicha Ziemia

Film z cyklu "mikroskopijny budżet - rewelacyjny efekt". Trochę zakurzony i zapomniany klasyk kina science-fiction z Nowej Zelandii. Kosztował równą bańkę (liczoną w $), ale musicie mi uwierzyć na słowo - nie widać tego na ekranie, a przynajmniej wydaje się, że reżyser miał łeb na karku i spożytkował kasę na najważniejsze rzeczy. Fabuła uogólniając nie jest wybitnie skomplikowana, bo pewien facet budzi się o poranku i dowiaduje się, że jest jedynym człowiekiem na kuli ziemskiej, a reszta gdzieś wyparowała. Nie wgłębiając się w szczegóły incydentu, który doprowadził do wyginięcia ludzkości bohater zaczyna robić to co każdy by zrobił na jego miejscu: jeździ najlepszymi furami, sypia w największych domach, ubiera się w najdroższe ciuchy. Przemienia się w dorosłego dzieciaka, bawi się światem.

Cicha Ziemia (The Quiet Earth) to z jednej strony rasowy przedstawiciel science-fiction, a z drugiej potężne i atrakcyjne studium ludzkich zachowań w nieskrępowanych sytuacjach. Zack Hobson jest przeciętnym obywatelem, facetem po 40-tce. Tak naprawdę na początku filmu nie wiadomo czemu akurat On doznał zaszczytu pełnienia funkcji ostatniego człowieka na Ziemi. Później jednak intryga rozwija się w najlepsze (pierwsze 30 minut to mistrzostwo świata, ale to co dzieje się później to mindfuck pełną gębą), a widz zasypywany jest kilkoma interesującymi faktami. Oczywiście nie zdradzę, o co w Cichej Ziemi tak naprawdę chodzi, ale fani Efektu Motyla, PI, jak również onirycznych i surrealistycznych obrazów będą zadowoleni. Na plus działa tu przede wszystkim umiejętne zbudowanie klimatu i przedstawienie faz obłędu, którego kulminacją jest ta oto scena (jeżeli ktoś ma w planach obejrzenie całości, to radzę zacząć czytać kolejny akapit):

Fantastyczne jest tu aktorstwo oraz poziom realizacyjny. Widać, że wszyscy począwszy od wózkarza, przez operatora kamery, a na reżyserze kończąc włożyli w produkcję sporo serca. Kilka widoków ukazujących opuszczone miasta chwyta za gardło, a wszystko to za wspomnianą wyżej "bańkę". The Quiet Earth dowodzi niezbicie jednego - nie ma głupich pomysłów, są tylko nieudolne efekty końcowe. Dodam od siebie, że film posiada absolutnie rewelacyjne zakończenie, które z jednej strony sporo miesza w głowie, a z drugiej zmusza do przemyśleń.

Na koniec dwie gorące rady:

1. NIGDY nie oglądajcie przespojlerowanego plakatu z tegoż filmu ( to będzie dość trudne, ale da radę:))

2. NIGDY nie czytajcie jakichkolwiek spojlerów na temat filmu

OCENA 8/10

eJay
25 marca 2011 - 23:20