Człowiek w ciemności - Kati - 9 kwietnia 2011

Człowiek w ciemności

Oto kolejna powieść autora „Trylogii nowojorskiej”, być może znanego niektórym lepiej jako scenarzysta m.in. „Brooklyn Boogie” i „Lulu na moście”.


Emerytowany krytyk literacki, August Brill, częściowo unieruchomiony po wypadku, cierpi na bezsenność. Podczas długich nocy wymyśla przeróżne historie. Jedna z nich opowiada o Stanach, w których 11 września nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Za to minimalna przegrana Ala Gore’a z Georgem W. Bushem doprowadziła do wojny domowej pustoszącej cały kraj.

Owen Brick, sztukmistrz żyjący w naszej rzeczywistości, nagle budzi się w tej drugiej Ameryce. Okazuje się, że tylko on może zakończyć konflikt, zabijając człowieka, w którego umyśle toczy się ta wojna – Augusta Brilla. Ten fragment w pierwszej chwili mnie zirytował, wszystko było w nim jakieś nielogiczne – sposób, w jaki Brick trafił do tamtego świata, zachowanie postaci. W następnej chwili uświadomiłam sobie, że tymi wydarzeniami rządzi logika snu (albo raczej jej brak – kto z nas nie miał żadnego nielogicznego snu?) – to trochę tak jak z aktorem grającym czarny charakter – nie lubimy postaci, ale podziwiamy odtwórcę za dobre wykreowanie takiej roli. Ten wątek nagle się urywa, a szkoda, bo mimo mojej początkowej irytacji, okazał się całkiem interesujący, i wracamy do naszej rzeczywistości.

Z poziomu politycznego przechodzimy na poziom osobisty – Brill, mieszkający z rozwiedzioną córką i wnuczką, której były narzeczony został  zamordowany w Iraku, opowiada tej ostatniej historię swojego życia. Gorzką i bolesną historię, trzeba dodać, ale i niepozbawioną pewnej dozy humoru. Niestety ta część jest słabsza, głownie ze względu na nie zawsze udane dialogi i przewidywalne zakończenie.
Pomimo poważnych tematów w niej poruszanych, powieść czyta się bardzo szybko i to nie tylko ze względu na skromną objętość  (niecałe 200 stron) – jest ona napisana prostym, wręcz „przezroczystym” językiem. Niby nie jest to wada, ale moim zdaniem „Człowiek w ciemności” aż prosi się o bardziej wyrazisty styl. Jednak mimo kilku usterek, nie jest to zła lektura.

Kati
9 kwietnia 2011 - 23:18