Zdarzyło się w Teksasie - Kati - 5 września 2017

Zdarzyło się w Teksasie

Wreszcie ukazało się długo oczekiwane wznowienie „Kaznodziei” Gartha Ennisa i Steve’a Dillona. Niektórzy czekali na nie ze względu na legendę „dzieła wielce kontrowersyjnego”, a niektórych mógł przyciągnąć serial. Lata temu komiks ten wywarł na mnie ogromne wrażenie. Ale od tego czasu sporo wody upłynęło w rzece, sporo innych dobrych rzeczy przeczytałam i nasuwa się pytanie, czy powtórna lektura „Kaznodziei” wywoła te same emocje, co niegdyś?

Jesse Custer, kaznodzieja z problemem alkoholowym i nie tylko, któremu sporo brakuje do bycia dobrym, czy nawet przeciętnym kapłanem, przypadkowo otrzymuje niezwykły dar. Wstępuje w niego istota zwana Genesis i daje mu moc Słowa Bożego, za pomocą którego Jesse może zmusić innych do wykonywania jego poleceń. W towarzystwie swojej byłej dziewczyny, parającej się zabójstwami na zlecenie Tulip, i wampira Cassidy’ego wyrusza na poszukiwanie Boga, który opuścił niebiosa i udał się w nieznanym kierunku.

Wbrew pozorom to nie wątek teologiczny jest tutaj najciekawszy. Co prawda on jest osią historii, ale większość uroku „Kaznodziei” kryje się w tym, że jest to komiks drogi, dzięki czemu mamy okazję przyjrzeć się różnym zakątkom Ameryki. A tak naprawdę wyobrażenia Ameryki – kraju rodem z filmów, zaludnionego przez stereotypowe postacie. Przy czym każdy z tych stereotypów został tutaj twórczo wykorzystany i w sumie słowo „stereotyp” przestaje pasować. Nieważne, czy poznajemy nowojorskich gliniarzy ścigających seryjnego mordercę, czy mroczną historię rodziny Jessego, żyjącej gdzieś na zapadłej prowincji – każda z tych opowieści jest pełna zapadających w pamięć postaci. Tak, przerysowanych czasem do bólu, ale na pewno niedających przejść obok siebie obojętnie. W całość zgrabnie są wpasowane elementy fantastyczne: niezbyt sympatyczne anioły, przerażający Święty od Morderców czy rozmawiający z Jessem John Wayne. Do tego dodajmy nieco groteskowy humor, chemię między głównymi bohaterami i mamy naprawdę dobry scenariusz.

Małym minusem są rysunki, czasem zbyt statyczne, szczególnie w scenach walk, czasem zbyt mało przyciągające uwagę w porównaniu z fabułą. Nie jest źle, ale komiks ten byłby jeszcze lepszy, gdyby rysunki były trochę oryginalniejsze.

Z wielu względów nie jest to lektura dla wrażliwych: może obrażać uczucia religijne, budzić obrzydzenie, nie brak tu też wulgaryzmów, golizny i przemocy (co prawda przedstawionej tak groteskowo, że trudno ją traktować poważnie), więc nie polecam osobom, którym takie rzeczy przeszkadzają. Albo takim, które nie lubią filmów Tarantino – jeśli miałabym szukać jakiś porównań w popkulturze, to właśnie dzieła tego reżysera w pewnych aspektach są najbliższe klimatowi „Kaznodziei”. Muszę jednak zaznaczyć, że nie są to tanie chwyty mające jedynie wzbudzić kontrowersje – elementy te są wykorzystane z sensem i stanowią integralną część historii – nie wyobrażam sobie „Kaznodziei” w wersji ugrzecznionej.

Po latach od pierwszego zetknięcia się z tym komiksem nadal uważam, że jest to wyśmienite dzieło; bawiłam się tak samo dobrze, jak kiedyś. Zachęcam do lektury wszystkich, którzy jeszcze nie czytali, albo widzieli tylko serial – i to niezależnie od tego, czy im się podobał, czy nie – komiksowy pierwowzór jest bez wątpienia wart poznania.

Kati
5 września 2017 - 22:33