Ostatni Krzyk Wesa Cravena - eJay - 15 kwietnia 2011

Ostatni Krzyk Wesa Cravena

Wes Craven to typ niepokorny. Reżyseruje coraz rzadziej, a co najgorsze - z różnym skutkiem. Nie tak dawno branża filmowa zjechała My Soul to Take, czyli kompletnie nieudany, autorski projekt twórcy słynnego Koszmaru z Ulicy Wiązów. Już wtedy zapaliła mi się lampka ostrzegawcza nad pomysłem czwartej części Krzyku, jednakże wciąż liczyłem na solidną rozrywkę w konwencji slashera-parodii. Po seansie mogę z czystym sumieniem napisać, że w Cravenie drzemią jeszcze możliwości. Nie będzie już pewnie tak płodny jak 15-20 lat temu, aczkolwiek widać, że z porażki poprzedniego filmu wyciągnął wnioski.

Krzyk 4 rozpoczyna się 10 lat po zakończeniu "trójki". Do słynnego Woodsboro powraca bohaterka poprzednich odsłon serii Sidney Prescott, która przy okazji promocji książki odwiedza również swoich krewnych. 30-letnia kobieta, która przetrwała atak słynnego mordercy w masce jest dla nowej generacji wzorem i symbolem. Z tego względu rok po roku w miasteczku organizowana jest impreza przypominająca krwawe wydarzenia sprzed dekady. Sytuację tą idealnie podsumowuje stary znajomy - szeryf Dewey Riley - który przybycie przyjaciółki kwituje zdaniem "Dla Was to była tragedia, dzisiaj to żart.". Idylla nie trwa długo, bowiem jeszcze tego samego dnia zamordowane zostają dwie młode panny, a działania sprawcy przypominają sytuację, kiedy potencjalną ofiarą była Sidney.

W nowej części Krzyku Craven śmieje się sam z siebie, pokazuje dystans do własnej twórczości, krytykuje współczesną kondycję kina grozy, a przy okazji składa hołd wielkim tego gatunku. Reżyser zrozumiał, iż ładowanie się w jakieś CGI-bzdety tylko pozbawiają go reputacji wśród fanów. K4 to slasher wręcz podręcznikowy, a przy tym niepozbawiony charakterystycznej nutki autoparodii. Ma to swoje odzwierciedlenie w pierwszych 15 minutach projekcji, które zwyczajnie bawią widza i jednocześnie stawiają na baczność w sekwencjach pościgów z nożem w łapie. Film zrealizowany jest klasycznie, z zachowaniem wszelkich możliwych standardów. Te klisze co jakiś czas wyśmiewane są przez różnych bohaterów np. dwójka stróżów prawa wykłóca się, który z nich ma pójść na patrol obarczając tym samym kumpla ryzykiem zgonu z rąk mordercy ;) Z jednej strony od cholery tu dowcipów i nawiązań do popkultury, z drugiej kiedy przychodzi do rzeźni Craven przecina przewód hamulcowy i nie cacka się z ofiarami dając krwi tryskać w 4 strony świata.

Dzięki wszechobecnemu luzowi i wyczuwalnej parodii film ogląda się z przyjemnością. Bo i obsada naprawdę daje radę i wygląda tak, jakby świetnie się bawiła na planie. Do swoich ról powrócili Courtney Cox, David Arquette i Neve Campbell, a partnerują im Emma Roberts i Hayden Panettiere. Fani True Blood na pewno docenią gościnny, aczkolwiek treściwy występ Anny Paquin. Moje zarzuty? Konkretnie dwa. Trochę za mało jest mordercy w masce, do tego w mało ciekawych ujęciach (brakuje zdecydowanie patentu z wyeksponowaną na pierwszy plan ofiarą i biegnącym za nią gościem z nożem). Krzykowi 4 zdarzają się też dłużyzny. Gdyby ktoś wyciął 10 minut gadania i smęcenia o niczym, to na pewno zyskałoby na tym tempo. Na szczęście całość kończy się z klasą i jak na porządny slasher przystało.

Podsumowując, Craven mile mnie zaskoczył, po części się zrehabilitował za wpadkę z My Soul to Take. Wizyta w kinie dla fanów serii obowiązkowa. Dla innych...a co tam, też polecam. W końcu to dobra rozrywka okraszona litrami juchy.

OCENA 7/10

eJay
15 kwietnia 2011 - 17:25