MMA #9 - The Ultimate Fighter KSW 16 i UFC 129 - yasiu - 9 maja 2011

MMA #9 - The Ultimate Fighter, KSW 16 i UFC 129

Postanowiłem do serii wprowadzić pewną drobną zmianę. O ile tylko pojawią się jakieś ciekawe tematy, nie będę się ograniczał do jednego. Dziś na próbę obok głównej treści – czyli próby zachęcenia Was do oglądnięcia pewnego reality show – również parę słów na temat dwóch gal, zbliżającej się KSW 16 i minionej UFC 129. Miło będzie się dowiedzieć, czy taka forma Wam pasuje.

Tak wyglądał Forrest Griffin przed i po zakończeniu fali finałowej pierwszego sezonu The Ultimate Fighter

TEMAT NUMERU

Rozpisałem się już tak, że do tego momentu zapewne mało kto dotrze, w końcu w Internecie długie teksty zbyt dobrze się nie przyjmują. Ale, co mi tam, chcę polecić ciekawą, wartą moim zdaniem polecenia rzecz. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, w jaki sposób przygotowują się do walk zawodnicy MMA, jak trenują, jak zrzucają wagę, to być może moja propozycja Wam się spodoba. Szczególnie jeśli lubicie wszelkiego rodzaju reality show.

The Ultimate Fighter jest bowiem takim Big Brotherem w świecie UFC. Program przyjmuje różne formuły, raz konkurują ze sobą dwie drużyny w jednej wadze, czasem wagi są dwie, różne zadania są stawiane przed uczestnikami i różni ludzie prowadzą zespoły. Elementy wspólne są następujące – pod okiem profesjonalnych zawodników UFC zawodnicy chcący dostać kontrakt tej federacji trenują, eliminują się nawzajem i jeden z nich zdobywa wymarzoną nagrodę. Ja oglądnąłem z żoną pięć sezonów podczas których było widać, jak producenci szukają formuły, która będzie interesująca dla widzów. Raz więc było ciekawie, drugim razem trochę mniej. Na pewno ciekawym posunięciem było osadzenie w roli trenerów dwóch zawodników, którzy szczerze się nie lubią – Tito Ortiza i Kena Shamrocka. Zawodnicy walczyli ze sobą, z własnymi słabościami a w tle przewijał się konflikt dwóch wielkich tego sportu. Ciekawie było też w sezonie do którego wciągnięto zawodników którzy w UFC już walczyli, nie szło im za dobrze, musieli odejść. Takie gwiazdy jak Shonie Carter czy Matt Serra pokazały tam, na co je stać.

W sumie to świetny materiał dla każdego, kto interesuje się tym sportem. Oglądanie treningów, przyglądanie się, jak zawodnicy zrzucają wagę, jakiego wysiłku wymaga zostanie prawdziwym fajterem naprawdę sprawdza się na ekranie telewizora. Innym plusem jest fakt, że z tego programu wyszło naprawdę wiele gwiazd UFC – i innych federacji. Forrest Griffin, Rashad Evans, Diego Sanchez to tylko trzy przykłady, jest ich znacznie więcej.

Polecam, na próbę oglądnijcie chociaż jeden sezon, dowiecie się wiele nie tylko o kulisach treningów, ale też o samym działaniu organizacji, o ludziach.

BYŁO – MINĘŁO UFC 129

Uwaga, jeśli ktoś jeszcze gali nie oglądał, poniżej znajdują się spoilery. Mógłbym to co chcę napisać ubrać w takie słowa, żeby niczego nie zdradzić, ale zwyczajnie mi się nie chcę. Oglądnijcie galę, wróćcie do tego co napisałem i dajcie znać, czy się zgadzacie.

Cała gala była naprawdę ciekawa, działo się sporo, działo się ciekawie. St-Pierre znów obronił tytuł – nie widział na jedno oko, ale i tak dał radę Shieldsowi. Znów wygrał w swoim stylu, doskonale kontrując mocne strony przeciwnika. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to jeden z najlepszych zawodników walczących w UFC od początku tej federacji. Wszechstronny, efektowny, do tego dość sympatyczny. Ale nie o tej walce chciałem napisać, bo w porównaniu do starcia Aldo vs. Hominick (gdzie na szali leżał pas wagi piórkowej) to walka była zwyczajnie nudna. To, co pokazali znacznie lżejsi panowie przejdzie do kanonu MMA. Pięć rund prawdziwej walki i prawdziwego hartu ducha. To, co pojawiło się w pewnym momencie na głowie Hominicka wyglądało strasznie. Sam widziałem podobnego guza tylko raz, powstał w wyniku upadku z około metra i uderzenia głową w stalowy kant. Wyobraźcie sobie teraz, z jaką siłą lecą ciosy w tym sporcie. Tak czy inaczej, mimo poważnej śliwy na głowie Hominick walczył do końca i gdyby dać mu jeszcze jedną rundę, mógłby wygrać, bo Aldo już prawie nie miał sił. Na pocieszenie przegrany podzielił się z mistrzem nagrodą za walkę wieczoru – to ponad sto tysięcy dolarów na łebka.

Poza tym gala była niesamowita z innego względu. Na żywo zobaczyło ją pięćdziesiąt pięć tysięcy osób. Jeszcze nigdy do tej pory nie było tak wielkiej imprezy tego typu w całej Ameryce Północnej. Od pierwszych gal które oglądało kilkaset osób minęło sporo czasu, a sport cały czas rośnie, cały czas w grze są coraz większe pieniądze. To dobrze, bo poziom walk trzyma się na najwyższym poziomie.

BĘDZIE LADA CHWILA – KSW 16

Uwaga, w tej części tekstu nie będzie żadnych spoilerów. Tym razem chciało mi się ubrać wszystko w takie słowa, żeby niczego nie zdradzić. Swoje zdanie o KSW wyraziłem w jednym z wcześniejszych tekstów. Jak się trafi i tę galę oglądnę, ale pewności nie mam. Do nadrobienia mam jeszcze około pięćdziesięciu gal UFC i chyba na tym się skupię. Na pewno jednak zainteresuję się wynikami. Nie interesuje mnie zbytnio czy Pudzianowski wygra czy przegra, to walka dla publiki, dla przyciągnięcia widzów i jak życzę strongmanowi jak najlepiej, on jeszcze nie jest fajterem. Znacznie ciekawiej zapowiada się dla mnie walka Khalidowa, który ma stawić czoła zawodnikowi bardzo doświadczonemu, ponad czterdziestoletniemu Mattowi Lindlandowi. Niemłody już Amerykanin miał walczyć z Mamedem już na poprzedniej gali, uniemożliwiła to kontuzja. Teraz okaże się, czy wieloletnie doświadczenie (pięć lat w samym UFC) i srebrny medal w zapasach na igrzyskach w Sydney okażą się wystarczające, żeby pokonać polaka. Walki Lindlanda zawsze oglądało się przyjemnie, ma ich na koncie trzydzieści z czego dwadzieścia dwie wygrał. Stawiał czoła najlepszym tego sportu, jest więc szansa – o ile Lindland za bardzo się nie zestarzał – że w końcu Khalidov trafi na zawodnika z którym da się powalczyć. Ta walka brzmi dla mnie ciekawie, chętnie ją oglądnę.

yasiu
9 maja 2011 - 21:35