Długo krążyłam wokół tej książki. Wielokrotnie słyszałam dobre opinie na jej temat, ale tak jakoś nie mogłam się za nią zabrać. A to nie miałam jej pod ręką, a to trafiało się coś, co zapowiadało się ciekawiej. „Uczeń skrytobójcy” Robin Hobb to historia dzieciaka z nieprawego łoża, oddanego na wychowanie swojemu ojcu, następcy tronu Sześciu Królestw. Na pierwszy rzut oka nie wygląda najlepiej. Na szczęście po mało obiecującym początku jest znacznie lepiej.
Nikt nie cieszy się z nowoodkrytego członka rodziny – w sumie to nic dziwnego, bękart to bękart i nikt się z nim specjalnie nie cacka. Ojciec Bastarda (tak, poważnie chłopak ma tak na imię) zrzeka się praw do tronu i wyjeżdża, nawet nie chce zobaczyć syna. Chłopak trafia pod opiekę koniuszego Brusa, człowieka co prawda dobrego, ale szorstkiego i nierozczulającego się nad podopiecznym. Na rozkaz króla Bastard kształci się na skrytobójcę – profesja trudna i wymagająca różnorakich umiejętności, acz mało heroiczna, bo czymże jest podstępne otrucie kogoś w porównaniu z bohaterskim usieczeniem smoka czy wrażego maga? Nie jest to historia od zera do bohatera (przynajmniej na razie, zobaczymy, co będzie w następnych tomach), co mnie bardzo cieszy. Oprócz historii kształcenia i dorastania Bastarda mamy też intrygi polityczne, tajemniczego Błazna (o nim opowiada trylogia „Złotoskóry”), Szkarłatne Okręty zagrażające Sześciu Królestwom i przynoszące kuźnicę – straszliwą chorobę pozbawiającą ludzi jakichkolwiek wyższych uczuć.
Bastard uczy się także posługiwania Mocą (tak, koniecznie dużą literą) i o ile trudności z tym związane są interesujące, to sama Moc została potraktowana po macoszemu – ot, jest sobie takie coś, niektórzy mogą nauczyć się nią posługiwać, inni nie bardzo. W sumie nie do końca wiadomo, jak ona działa i co tak naprawdę można za jej pomocą zrobić – wszystkie wyjaśnienia są dość mętne. Mam wrażenie, że jest wciśnięta na siłę, no bo przecież w powieści fantasy jakaś magia musi być. Autorka mogłaby sobie odpuścić ten wątek, bo cała reszta „Ucznia skrytobójcy” jest naprawdę świetna, a owa Moc niepotrzebnie psuje dobre wrażenie. Ciekawiej wypada Rozumienie – umiejętność komunikacji ze zwierzętami, czy dokładniej możliwość korzystania z ich zmysłów. Wbrew pozorom to bardzo niebezpieczna sprawa i Brus nie jest łagodnie mówiąc zachwycony, że Bastard posiada taką zdolność.
Kolejnym minusem (ostatnim) są nieco irytujące imiona bohaterów – Bastard, książę Szczery, król Roztropny, księżna Cierpliwa itp. Może po angielsku to brzmi dobrze, ale po polsku już nie bardzo. Dobrze, że można się do tego jakoś przyzwyczaić i pod koniec lektury już tak bardzo nie zgrzytałam zębami.
Plusy na szczęście zdecydowanie przeważają –dzieje się na tyle dużo, że czytelnik się nie nudzi, ale nie na tyle, żeby się pogubić, postaci są przekonujące i wyraziste, świat realistyczny, a akcja wciągająca i doprawiona szczyptą humoru (wielmożna pani Tymianek). Na pewno sięgnę po następny tom.