Melancholia. Jaka piękna tragedia ech! - fsm - 29 maja 2011

Melancholia. Jaka piękna tragedia, ech!

Melancholia to nie jest film dla każdego. Lars von Trier to nie jest reżyser dla każdego. Z takim też nastawieniem (i kilkoma von Trierami obejrzanymi w przeszłości - ale bez niesławnego Antychrysta) wybrałem się na seans filmu reklamowanego hasłem "to będzie piękny koniec świata" (i plakatem kojarzącym się mocno z tym do Social Network).

Piękny? Owszem - pod względem wizualnym (bo z ekranu wylewa się smutek, gnój, kiła i mogiła). Koniec świata? Też - wszak sam reżyser od początku był bardzo konkretny jeśli chodzi o fabułę Melancholii. To jest jeden z tych filmów, w których zakończenie pokazane jest w zasadzie na samym początku, a my potem możemy obserwować jedynie zachowania ludzi w obliczu nieuniknionego. Od razu uprzedzam - Melancholia absolutnie nie jest filmem katastroficznym w klimacie Armageddonu czy innego Dnia Zagłady. Czy jest tzw. pierdolnięcie? Jest. Ale takie oczywiste efekty specjalne zajmują może 5 minut czasu ekranowego. Reszta to typowy von Trier: trzęsąca się kamera, rozjechana ostrość, dużo zbliżeń na smutne ludzkie twarze, gwałtowne cięcia. Postacie w filmie też są zresztą takie, jakich moglibyśmy się spodziewać po Duńczyku: popsute są. Z defektami. Absolutnie każda osoba, którą widzimy na ekranie jest, delikatnie mówiąc, daleka od ideału. I na tym też skupia się reżyser - między ślicznymi obrazkami na początku filmu i przejmującą końcową sekwencją mamy 2 godziny dramatu z delikatnymi elementami komicznymi (Udo Kier - krótko, ale treściwie!).

Ale może powinenem napisać, o co w filmie chodzi? No to tak: Ziemi zagraża tytułowa Melancholia, planeta znajdująca się na kursie kolizyjnym z naszym małym kawałkiem skały. Zderzenia nie przeżyje nikt. Zanim jednak bohaterowie sobie to uświadomią, będziemy obserwować dramat w dwóch odsłonach: część 1 dotyczy Justine (Kirsten Dunst) i jej ślubu zorganizowanego przez obrzydliwie bogatego Jacka Bauera Johna, męża jej siostry. Zaproszonych gości jest mnóstwo, wszystko piękne i eleganckie, ale oczywiście nic nie idzie tak, jak powinno. Deprecha, panie. Część 2 zaś obraca się wokół wspomnianej siostry - Claire (Charlotte Gainsbourg), która opiekuje się osowiałą Justine i jednocześnie jest przerażona tym, co ma nadejść.

Pomysł jest świetny - odpowiedź na przerażające pytanie: "co zrobilibyście wiedząc, że niedługo na pewno zginiecie?" to coś, nad czym pewnie będziecie się przez chwilkę zastanawiać. Film zagrany jest koncertowo (wszak obsadę ma zacną), strona wizualna jest bardzo dopracowana (pomagali chłopaki i dziewczyny z naszego Platige Image - brawo), ilustracja muzyczna odpowiednio ciarkogenna (Wagner robi swoje), ale mam wrażenie, że von Trierowi nie udało się utrzymać widza w stanie ciągłego bycia przejętym i zaciekawionym. W środku wszystko trochę siada, choć dzieją się na ekranie rzeczy teoretycznie chwytające na flaki. Zakładam jednak, że wywołanie uczucia bycia zmieszanym i zmęczonym należało do założeń reżysera. Jeśli należycie do widzów cierpliwych, którzy lubią czekać na odpowiednie JEBUT do samego końca, to mimo wszystko polecam. Jeśli oczekujecie filmu z szybkim tempem i ewentualnymi wybuchami - prawdopodobnie będziedzie jednymi z tych, którzy wczoraj wymiękli w połowie i opuścili salę. Pozostaje jeszcze kwestia ewentualnego interpretowania tego, co na ekranie widać. Dla jednych z pewnością będzie to nudna, pusta bieganina bez przesłania, inni być może będą dopatrywać się w tym czystego geniuszu. Ja jestem gdzieś pomiędzy - dobre kino, przemyślane, ale wystawiające widza na próbę.

Na koniec zaś eksperymentalny wykres, czyli sinusoida mojego zaangażowania w film.

fsm
29 maja 2011 - 12:36