Ok, przyszła najwyższa pora na zakończenie rozliczania się z wyjazdu. Wczoraj streściłem Wam typowo gamescomową część naszej wycieczki. Dziś o grach nie będzie nic – będzie za to trochę o tym, czym się różni Polska od szeroko pojętych krajów Zachodu, jeszcze trochę marudzenia i garść obserwacji.
Kiedy nasze oczy napatrzyły się już na gry i konsole zgromadzone w przepastnych halach Koelnmesse postanowiliśmy ostatniego dnia pobytu w Kolonii wybrać się do centrum. Piętnaście minut na piechotę do linii metra, jeden przystanek i viola! Bijące serce zachodniej metropolii. Pierwsze na co zwróciłem uwagę to kobiety. W tym roku już to mnie tak nie szokowało, ale w dalszym ciągu nie moge przejść do porządku dziennego nad tym, jak okrutnie nasze stereotypy pokrzywdziły Niemki, tworząc z nich coś na kształ skrzyżowania orka z beczką. Istnieje oczywiście także możliwość, że wśród Niemców nie ma już "prawdziwych Niemców", ale czy to zmienia postać rzeczy? W RFN spotyka się „pi razy oko” dziewczyny o podobnej urodzie co w Polsce. Istnieje różnica rys, jednak proporcja kobiet ładnych do brzydkich jest w zasadzie taka sama.
Dalej idąc. Kolonia zachwyci każdego kto do niej zawita w celu bezcelowego spacerowania wieczorem/nocą. Nie wspomnę nic o zabytkach, bo powiem szczerze – nie zwidzałem. Widzieliśmy tylko katedrę (która nawiasem mówiąc jest monumentalna!). Jednak klimat podczas spacerowania po uliczkach na nabrzeżu Renu jest wspaniały. Miasto żyje, ludzie okupują knajpki, spacerują, piją piwo/wino na ławkach. Zaznaczyć przy tym warto, że na terenie Kolonii jak i większoci niemieckich miast nie obowiązuje zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Można więc spokojnie usiąć na murku nad rzeką i wypić piwko ze znajomymi w piątkowy wieczór, jeżeli nie ma się ochoty czy pieniędzy, żeby iść do lokalu. Naszą uwagę zwróciło też bardzo przyjazne nastawienie obsługi rozmaitych barów. Nie było najmniejszego problemu, żeby iść do ubikacji, nawet jeżeli nie było się klientem danego lokalu.
Nie będę wdawał się w dłużyzny. Przechodzę dalej. Pojechaliśmy do Amsterdamu. Teraz już w czwórkę. Rozbiliśmy się na polu namiotowym pod miastem (dokładnie Gaasper Camping). Cóż mogę powiedzieć, czego byście się nie spodziewali? Większość osób przybyłych na miejsce była młoda wiekiem, bądź duchem. Przed prawie każdym namiotem siedziała grupka młodzieży podająca sobie z rąk do rąk piwo czy jointa. Niemal tak, jak to sobie wyobrażamy, z tym zastrzeżeniem, że o wiele spokojniej. Na polskich polach kampingowych zazwyczaj pijane chłopaki lubią sobie pokrzyczeć do późnej nocy, albo robić awantury. Podczas trzech nocy na miejscu niczego takiego nie doświadczyliśmy. Może marihuana tak działa.
Skoro już jesteśmy przy temacie, to warto napisać kilka słów na temat polityki dotyczącej palenia „trawki”, którą z takim uporem uznaje się w naszym kraju (i nie tylko naszym) za przyczynę zła, rozbojów i degeneracji młodzieży. Polityka dotycząca jej sprzedaży jest bardzo rygorystyczna, czy też może raczej, prawo to jest rygorystycznie stosowane. Wchodząc do każdego coffee shopu należy bezzwłocznie okazać dowód tożsamości. I żadne „prawie 18” nie wchodzi w grę. Właściciele owych przybytków stosują prawo co do litery, jedyne co może zastąpić okazanie dokumentu to wygląd zdradzający, że przynajmniej połowa życia już za nami. Przed udowodnieniem sowjego wieku nie mamy nawet co liczyć na zobaczenie „menu”. Zastanawiałem się czy w tym tekście w ogóle wspomnieć temat maruhuany, ale uznałem, że jego pominięcie było by czystą hipokryzją. Nikogo nie zachęcam do łamania prawa i palenia w Polsce - jakem (oby) przyszły prawnik, który nigdy prawa nie łamie i sumienie ma czyste jak łza. Sam w Holandii zapaliłem i nie mam zamiaru się tego wypierać - nie muszę, bo to w 100% legalne. Mi osobiście ten rodzaj spędzania wolnego czasu nie podpasował, choć muszę przyznać, że ma swoje uroki, nad którymi jednak nie czas i miejsce się rozwodzić. Nie rozumiem natomiast zupełnie, dlaczego traktuje się marihuanę jako zło wcielone. Chciałbym dożyć czasów, kiedy zacznie się mówić zupełnie na spokojnie o legalizacji, bo w Holandii jakoś nie zauważyłem band naćpanych małolatów powodujących wypadki. Prawda jest taka, że mając 16 lat w najgorszym wypadku "ma się kolegę, który ma kolegę, który może wszystko załatwić". Oczywiście doprawione środkami, które wywracają nam wątrobę na lewą stronę. W Holandii sprzedawane miękkie narkotyki są przebadane i pozbawione dodatków, które w Polsce znajdziemy w substancjach sprzedawanych na boku. Inną sprawą jest, że bulwersuje mnie że władza dyktuje mi czym się wolno odurzać, a czym nie. Wódki napić się mogę, więc z pewnością nie chodzi o ubytki na moim zdrowiu. Koniec tematu, bo aż się podenerwowałem.
Kolejna ciekawa sprawa dotycząca Amsterdamu. To społeczeństwo zupełnie inne, niż to które znamy z Polski. Po pierwsze – nie zauważyłem dominacji żadnego koloru skóry. Jadąc metrem na przedmieściach byliśmy jedynymi białymi w przedziale. Serio. Z kolei w samym centrum powiedziałbym, że delikatnie przeważali biali, ale kto wie ilu z nich to turyści, a którzy mieszkają na co dzień w Holandii? Amsterdam to istny kocioł kulturowy. Poza czaroskórymi spore grupy tworzą także Azjaci i Hindusi.
Gdybym wybierał miasto, w którym miałbym spędzić resztę życia, byłby to bez wątpienia Amsterdam. Po pierwsze – jest to metropolia o niespotykanej różnorodności i nowoczesności połączonej z tradycją. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że mieszkańcy Holandii, niezależnie od rasy czy pochodzenia, utożsamiają się z krajem w którym żyją. Jako przykład podam pewnego czarnoskórego Holendra, którego spotkaliśmy czekając przed stacją metra. Wyglądał jak żywcem wyjęty z GTA: San Andreas. Dwa złote zęby na przedzie, cały w tatuażach i śmigający w kółko na rowerze. Poza faktem, że zaoferował nam sprzedaż narkotyków zaczął w pewnym momencie rozwodzić się na temat atrakcji jakie oferuje Amsterdam. Brzmiało to mniej więcej tak (zakładam, że angielski znacie): „Yo, so you have to see the city center! These old building and shit? Maaan, awesome! When you stand there, you just can feel the history, yo know what I mean? That bullshit is great, man, I tell you. I love this city. This is my home man.”.
No cóż, to chyba na tyle. Nie mam już siły więcej pisać - nie wiem też ilu Czytelników dotrwa aż do tego momentu. Na koniec dodam jeszcze, że w Holendrzy trzymają się przestrzegania prawa nawet bardziej regorystycznie niż Niemcy. Na autostradzie nikt nie przekracza ustawowego 120km/h.