Jesień ma to do siebie, że jej aura sprzyja zagłębianiu się w gry mniej wesołe i kolorowe, raczej spowite ponurą atmosferą. Dla mnie taką produkcją jest Batman: Arkham Asylum, którego przechodzę i maksuję już trzecią jesień z rzędu. Kto zna tę produkcję, ten wie, że kilka jej głównych składowych przedstawiono na naprawdę wysokim poziomie. Do tych elementów zaliczam fabułę i choć znajduje się w niej kilka ważnych zwrotów akcji, to brakuje tu niespodzianek, które całkowicie wzięłyby gracza z zaskoczenia w najmniej spodziewanym momencie. Mimo tego, twórcom udało się zamieścić jeden smaczek, który już trzeci raz wywołał u mnie tę samą reakcję. Sądziłem, że grę Rocksteady znam na wylot.
Poniższy tekst możnaby uznać za spoiler, ale nie widzę konieczności tak do tego podchodzić, bo kto miał zagrać, to przez dwa lata od premiery Arkham Asylum już to zrobił.
Fabularnie jest to już późniejsza część gry. Sterowany przez nas bohater dowiedział się, że aby stworzyć antidotum na truciznę Stracha na Wróble musi udać się do podziemi szpitala Arkham i tam zebrać zarodniki pewnej rośliny, a następnie je zbadać. Prowadzę więc Batmana długim korytarzem oddziału intensywnej terapii, aż nagle na ekranie pojawiają się artefakty typowe dla wszelkich awarii kart graficznych. W moment zrozumiałem, że coś jest nie tak, bo pech chciał, że 20 minut wcześniej, przed włączeniem gry, akurat dość mocno podkręciłem kartę graficzną. "OK, przesadziłem tym razem". I szybki twardy reset.
Ponowne załadowanie Windowsa, przywracam fabryczne ustawienia na karcie, odpalam grę. Nadchodzi ten sam moment i te same artefakty. Tym razem nie resetuję, czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Myślę sobie, że coś jednak walnęło się, bo na ekranie wyświetla się film otwierający grę. Dopiero po chwili skojarzyłem, że to zamierzony efekt gry mający na celu pokazanie, co dzieje się w głowie Batmana po trzecim już zatruciu wynalazkiem Scarecrowa. Omówiony fragment możecie przypomnieć sobie na poniższym filmie:
Nie tylko my gramy w gry - one także potrafią zagrać na nas. Niespodzianka autorstwa Rocksteady jest mistrzowska, przynajmniej dla mnie, skoro po dwóch przejściach fabuły zaskoczyła mnie po raz trzeci, a Strach na Wróble znowu wywołał we mnie strach o kondycję karty graficznej. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie innej gry, w której jakiś moment brał mnie z zaskoczenia raz po raz. Moooże coś by się znalazło w pierwszym czy drugim Half-Life albo Quake, ale... nie pamiętam. Przypomnę sobie przy kolejnym podejściu do któregoś z tych tytułów.