Dla każdego miłośnika gier firmy id Software, a jak powszechnie wiadomo, jestem największym fanbojem w tym kraju, premiera kolejnej produkcji tego studia jest jak dar od losu. Na Rage czekałem z utęsknieniem, bo i czekać było na co. Pierwszoosobowy shooter w postapokaliptycznych klimatach rodem z Mad Maksa i to na dodatek od mojego ulubionego studia – brzmiało to jak spełnienie marzeń. Niestety, zanim zanurzyłem się w tym fantastycznym świecie i zacząłem ubijać żądnych krwi bandziorów, musiałem ów znakomicie zapowiadający się tytuł uruchomić. I tu zaczęły się schody – coś, czego kompletnie się nie spodziewałem.
Grę odpaliłem na dwóch maszynach – redakcyjnym rzęchu z GeForcem 8500 GT na pokładzie i prywatnym, znacznie mocniejszym komputerze. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, Rage wystartował bez problemów tylko na tej pierwszej maszynie. Gdy zapragnąłem odbyć podróż na zdewastowaną Ziemię w domowym zaciszu, produkt firmy id Software zafundował mi prawdziwą drogę przez mękę.
Rage okazał się technologicznym koszmarem dla mojego peceta. Sterowniki do karty graficznej instalowałem dwa razy, bo okazało się, że te najnowsze wywołują konflikt z OpenGL i trzeba było wrzucić te, które znajdują się jeszcze w fazie beta (stworzone zresztą z myślą o trzecim Battlefieldzie). Kiedy udało mi się wreszcie uruchomić grę, ta zaczęła notorycznie wieszać się po odtworzeniu intra. Niemożność pominięcia filmu wprowadzającego sprawiła, że krótkie widowisko ze spadającym meteorytem w roli głównej obejrzałem kilkanaście razy, łudząc się, że może w końcu uda się zobaczyć właściwą rozgrywkę. Na próżno. Zrezygnowany zacząłem szukać rozwiązań problemu w sieci. Na forach internetowych tradycyjnie wrzało. Ludzi mających problem z ujarzmieniem najnowszego dzieła id Software było mnóstwo, tych, którzy nie zobaczyli niczego poza intrem – sporo, a większość i tak zastanawiała się czy przed dopuszczeniem pecetowej wersji na rynek ktoś w ogóle ją testował.
Po kilku godzinach manipulowania plikami konfiguracyjnymi, skleconymi naprędce przez innych użytkowników, intensywnym grzebaniu w ustawieniach karty, bo Rage nie pozwala ingerować w poziom oprawy wizualnej (poza rozdzielczością i wygładzaniem krawędzi, śmiech na sali!) w końcu udało mi się zobaczyć grę w akcji. Niestety, na tym problemy się nie skończyły i szybko przeżyłem kolejne rozczarowanie. Tym razem marnej jakości spektakl urządziły oblepiające trójwymiarowe modele tekstury, doładowujące się przy każdym obrocie kamery. Jak koszmarnie to wygląda, zapewne widzieliście już na licznych filmikach – czy wyobrażacie sobie komfortową rozrywkę w szybkiej grze akcji, z takimi kwiatkami pojawiającymi się na Waszych oczach?
Mój szacunek do Johna Carmacka – programistycznego geniusza, któremu niegdyś kłaniali się wszyscy konkurenci bez wyjątku – prysł jak bańka mydlana. Cała reputacja, jaką przez lata zdobyli autorzy Dooma i Quake’a, w jedno popołudnie została rozmieniona na drobne. Nie potrafię pojąć, jak firma, która całą swoją działalność oparła na produkcji gier pecetowych, dla której blaszak był od zawsze platformą priorytetową, dopuściła do takiej wtopy. Zapewne wkrótce pojawią się łaty naprawiające te błędy, ale pierwsze wrażenie robi się tylko raz. A ono, niestety, było kiepskie.
Czy pecetowa wersja gry Rage sprawuje się u Was równie słabo, czy tylko ja mam sprzęt ze szrotu i totalnego pecha?