Dzieciństwo o smaku żelków – recenzja halloweenowego Costume Quest - Hed - 31 października 2011

Dzieciństwo o smaku żelków – recenzja halloweenowego Costume Quest

Hed ocenia: Costume Quest
75

Zapadł zmrok, więc można przypuszczać, że po okolicznych uliczkach snują się już halloweenowe potwory w postaci dzieciaków polujących na słodycze. Nie wiem, czy młodzi ludzie w Polsce robią to dla klimatu panującego podczas tego  święta. Za stary jestem żeby zweryfikować to empirycznie i ganiać w przebraniu choleryka od domu do domu. Zdaję się więc na doświadczenia płynące z Costume Quest, gry studia Double Fine, w której nie brakuje podziurawionych dyni, potworów, słodyczy i tak trudnej do uchwycenia magii dzieciństwa.

W młodych latach przeszedłem dość gładko amerykanizację i bez większych oporów przyswoiłem wiele aspektów uduchowionego konsumpcjonizmu społeczeństwa zza oceanu. Mówiąc językiem ludzi, rozumiałem na czym polega fenomen Halloween i oczyma wyobraźni widziałem ulice oświetlone lampionami oraz świecami, wypełniające się z wolna przebierańcami. Costume Quest atakuje zmysły właśnie taką oniryczną mistyką z pogranicza alternatywnej rzeczywistości, rysującej się w umyśle dziecka. Pewne rodzeństwo z małego miasteczka trafia na ślad spisku potworów porywających ludzi i słodycze w dniu tak uwielbianym przez wszystkich.

W Costume Quest przemierzamy kolejne lokacje – miasteczko, centrum handlowe, itd. – widziane oczyma dzieci pochłoniętych magią Halloween. Wszystko wydaje się tu magiczne: stroje stworzone z kawałka kartonu i farby przemieniają się w potężne kombinezony, dzięki którym można utrzeć nosa potworom, ukrywającym się wśród zwyczajnych przebierańców. W tym dniu słodycze stają się uniwersalną walutą i pozwalają otworzyć niejedne drzwi, a przy okazji zdobyć nowe umiejętności. Lokalne dzieciaki bawią się w najlepsze, rywalizując o najbardziej pomysłowe stroje i ilość zebranych żelek. Ta gra to smak wyidealizowanego i utęsknionego dzieciństwa.

Otrząśnijmy się na chwilę z magii, aby opowiedzieć prostymi słowami czym jest Costume Quest. Zarys gry opracowała Tasha Harris, animatorka z Double Fine, która chciała oddać nostalgiczny klimat dzieciaków przebierających się na Halloween i ubrać to wszystko w królewskie szaty: hybrydę Dragon Quest z The Legend of Zelda. W grze eksplorujemy otoczenie, rozmawiamy z różnymi postaciami, zbieramy nowe przebrania, wykonujemy proste zadania poboczne i odkrywamy sekretne przejścia. Walkę zrealizowano w systemie turowym na wzór japońskich RPG. Całość została wzbogacona wyjątkowo lekkim i optymistycznym humorem.

Twórcom Costume Quest udało się wiele rzeczy. Klimat rzeczywiście wzbudzi nostalgiczne wspomnienia u osób mających emocjonalny stosunek do Halloween i wybryków z młodości. Przygodowy aspekt produkcji również ma czekoladową konsystencję: opowieść jest sympatyczna, przeurocza i nieinwazyjna (aż chciałoby się dać „z dyni” osobom, które mówią, że Halloween to święto satanistyczne). Pomysły na przeniesienie mechanizmów rozgrywki w świat przebierańców bawią – chyba każdy zaśmieje się z ataku specjalnego „kombinezonu bojowego” będącego repliką Statuy Wolności. Magia, magia i jeszcze raz magia.

Zajadając się słodkimi rzeczami i pogrążając w wyidealizowane wspomnienia ryzykujemy mdłościami oraz znużeniem. Niestety, te elementy wkradają się do Costume Quest po kilku godzinach zabawy. Głównie ze względu na zbyt duża ilość identycznych walk z przeciwnikami, które niczego nie wnoszą, a hamują płynny dopływ metafizycznych wydarzeń. Konstrukcja gry o Halloween uratowała za to Double Fine od innych niedociągnięć: moim zdaniem studio ma problemy z tworzeniem dobrego sterowania czy ładnych animacji postaci.

Kiedy Schafer ogłosił, że jego studio zajmie się mniejszymi projektami byłem wniebowzięty: wydawało się oczywistym, że tak pomysłowy deweloper nie musi ryzykować upadkiem przy każdym projekcie (Brutal Legend). Zamiast tego, wystarczy ukierunkować energię twórczą w małe, ale intrygujące projekty. Costume Quest, czyli dzieciństwo pani Tashy Harris, jest przykładem na to, że decyzja była słuszna. Przynajmniej z artystycznego punktu widzenia. Przy tej grze można osunąć się w fotelu i usnąć. Będzie to jedna z najprzyjemniejszych i najbardziej zimowo-magicznych drzemek, o jakich możecie marzyć podczas tych mroźnych nocy.

Hed
31 października 2011 - 20:01