Od jakiegoś czasu w kinach wyświetlany jest polski film o robieniu pornoli. Wielu z was pewnie właśnie dowiedziało się tego ode mnie. „Z miłości” przeszło bowiem bez większego echa, co z jednej strony jest zaskakujące, patrząc na to jak konserwatywne mamy społeczeństwo, a z drugiej – zrozumiałe, bo to film niestety nijaki.
Już sam początek daje jasno do zrozumienia, z jakim filmem będziemy mieli do czynienia. Gdy po głównych bohaterów przyjeżdża taxi, to jest to samochód marki polonez. Już trudno znaleźć taxi na polonezie, ale w smutnym filmie o smutnych polskich realiach trzeba było wrzucić grata. Szkoda, że maluch po nich nie przyjechał. Dalej, zgodnie z przewidywaniami wątek młodego małżeństwa rozwija się dokładnie tak jak tego można było oczekiwać. Ona smutna, on smutny. Nie mają pieniędzy. Dowiadują się, że można sporo zarobić za zagranie w pornolu, jadą grać ze smutnymi minami, na miejscu chcą zrezygnować bla bla bla.
Ale żeby było „ciekawiej” scenarzystka i reżyserka w jednej osobie dodaje kilka innych wątków – to nic, że każdy z nich jest potraktowany na „odwal się, nie mam czasu”. Od początku wątek małżeństwa jest przerywany próbą bicia rekordu w ruchaniu. Aktorka porno chce pobić rekord, ale by to zrobić, w ciągu jednego dnia musi ją przelecieć kilkuset chłopa. Leży panna okrakiem, a przed nią kolejka napaleńców. Czy uda jej się pobić rekord? Zastanawia się widz. Może się uda, bo jej opiekun/reżyser/alfons/producent w skórze Daniela Olbrychskiego bardzo na to liczy. Do tego pana jeszcze wrócimy, bo to nie koniec wątku naszej dzielnej aktorki. Potem jeszcze będzie pokazywać jaka to ona jest smutna, że do dziecka nie ma dostępu i że jest smutna - pamiętajcie. Ten smutek jest taki wszechogarniający jak promieniowanie w Czarnobylu. A wspomniany opiekun/reżyser/alfons/producent jako że ma skórę Olbrychskiego to statystował nie będzie. Musi mieć swój wątek i to z Ewą Szykulską. O co w nim właściwie chodzi i po co on tam jest, to nie wiem. Nikt tego nie wie. Może zabrakło pomysłów, a że to miał był pełny metraż, a nie etiuda, to trzeba było coś dodać.
To jest także wytłumaczenie dla idiotycznych, sztucznie wydłużonych scen i tych megawkurzających „artystycznych ujęć”, które tak mnie denerwują, że jak spotkam w końcu operatora robiącego takie cuda, to rzucę w niego ciastkiem. A ja robię twarde ciastka – takie jakie lubi Jurek Kiler. Ostatni wątek zapychacz to wątek z potencjałem, tyle że ten potencjał został tak wykorzystany jak talent Szymona Wydry. Mamy oto rodzinkę pracującą w pornobiznesie z pokolenia na pokolenie. Zamiast zrobić z tego coś ciekawego i niejednoznacznego to postawiono na wątek komediowy. Ach jaki on jest przekomiczny! Cały humor opiera się na potoku słów. Twórcy chcieli tym chyba osiągnąć pewien dystans do całej produkcji, ale wyszło im to jak Kręcinie kręcenie lodów. Jak chcą wiedzieć jak zrobić dobry i zabawny film o pornolach to niech zobaczą „Zack i Miri kręcą porno” Kevina Smitha.
Na koniec zostawiłem to co was najbardziej interesuje. Sceny rozbierane są nędzne i albo wyciemnione albo tak kadrowane, że nic nie widać. Jest trochę golizny, ale jak to ma być kontrowersyjne to ja jestem rybka Nemo i nie mogę znaleźć drogi do domu. I żeby tego było mało, to główną bohaterkę na zbliżeniach zastąpiła aktorka porno. Skandal i oszustwo!