Finał zjedzony na raz - Brucevsky - 19 grudnia 2011

Finał zjedzony na raz

I koniec. Na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe, a Sam Fisher doprowadził swoją pierwszą przygodę do szczęśliwego finału. Czy jestem usatysfakcjonowany? Jak najbardziej.

Gra skończyła się naprawdę „wysokim C”, bo finałowy poziom wciągnął mnie tak, że skończyłem go za jednym zamachem i dość późno w nocy, choć kosztowało to później lekkim niewyspaniem się. Trudno, precz z rozsądkiem, bo na ekranie działy się wyborne rzeczy. Ubisoft nie zaskoczył tym razem in minus i nie zamienił Splinter Cella w strzelaninę TPP. W każdym razie nie odebrałem tego w taki sposób. Konieczność wdania się w walkę była lepiej uzasadniona niż wcześniej, a przez to nie czułem, że twórcy nagle zmieniają swoją politykę budowania klimatu. Fisher stanął w trudnej sytuacji i musiał użyć posiadanych środków, aby obronić się przed oponentami. To było dla mnie racjonalne i wystarczające tłumaczenie. Trzeba było zużyć posiadane zapasy amunicji do karabinu.

Może od razu wyjaśnię, że w ostatniej planszy nie dzieją się rzeczy w stylu Modern Warfare. Nie ma nagłych zwrotów akcji, gigantycznych eksplozji, pościgów i mecha siejącego rakietami do szesnastu śmigłowców bojowych. Jest w stylu Splinter Cella, cicho i spokojnie. Akcja powoli nabiera tempa, a zmyślne projekty poziomów i fantastyczna postać Sama, który ze spokojem podchodzi do kolejnych celów misji zachęcają do dalszej zabawy. Nie chce się zostawić gry na później, aby po przerwie dokończyć zabawę od połowy. Chce się zakończyć wszystko tu i teraz. Fantastycznie twórcy to zbudowali.

Często zdarza się tak, że deweloperzy właśnie na koniec zostawiają tzw. „wisienki na torcie” i ostatnie plansze gracze kończą na raz, takie są to genialne projekty. Splinter Cell też należy do tej grupy, a ja jestem w gronie osób, które szczególnie takie intrygujące końcówki lubią. Nieprzegadane i niezbyt filmowe. Skupiające się na grze, systemie, postaci głównego protagonisty i jego misji. Takie, w których naprawdę bierzemy aktywny udział, a nie tylko obserwujemy kolejne wydarzenia prezentowane na sekwencjach filmowych. Ubisoft zakończyło tak, że mam ochotę od razu zagrać w kontynuację Splinter Cella. I nie potrzebowało do tego bezsensownego zagrania fabularnego czy przerysowanych akcji w stylu Mission: Impossible. Czy coś może lepiej świadczyć o pracy i pomysłowości twórców?

Brucevsky
19 grudnia 2011 - 21:15