Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć - recenzja filmu - sathorn - 17 marca 2012

Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć - recenzja filmu

Polskie kino mam w tak zwanym "głębokim poważaniu". Ostatnim dobrym filmem sensacyjnym, jaki udało nam się wyprodukować były "Psy 2". Koniec, kropka. W ciągu dwudziestu lat próbowano kilkukrotnie przełamać ten impas, niestety bez rezulatu. Po kilku optymistycznych recenzjach zapałałem nadzieją, że wskrzeszenie marki "Hans Kloss" okaże się jaskółką, która uczyni wiosnę. Niestety, umiarkowany optymizm z jaką krytycy przyjęli kontynuację przygód agenta J-23 świadczy tylko o wyposzczeniu polskiego widza. Film jest tragiczny.

Pomysł na fabułę teoretycznie jest niegłupi. Historia rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - podczas wojny, gdzie standardowo Hans krzyżuje szyki Niemcom i stara się zachować swoją podwójną tożsamość w tajemnicy, oraz w latach 70tych, kiedy to nazistowscy niedobitkowie w reprezentacji pomarszczonych starców próbują odzyskać zaginiony skarb Trzeciej Rzeszy. Całkiem zgrabnie wyszło to reżyserowi, przynajmniej przez jakieś 2/3 filmu. Niestety w pewnym momencie wszystko zaczyna się rozmazywać, a w końcu zaczyna brakować zupełnie przebitek z wojny. Ostatnie pół godziny filmu to pojedynki przypominające inscenizacje w kółku teatralnym domu starców.

W rolę głównych postaci wcielili się w czasach współczesnych starzy odtwórcy ról Hansa Klossa i Hermanna Brunnera, czyli Stanisław Mikulski i Emil Karewicz, natomiast w czasach wojny postaci te grane są przez Tomasza Kota i Piotra Adamczyka. Rola agenta J-23 wypadła tragicznie w obydwu wydaniach. Stanisław Mikulski prezentuje wciąż "starą szkołe aktorstwa", przez co wypada strasznie sztucznie, natomiast Tomasz Kot... Jest po prostu słaby. Odwrotnie wygląda sytuacja w przypadku Hermanna Brunnera. Emil Karewicz daje sobie świetnie radę z postacią chciwego ex-SSmanna. Z początku niechętnie spojrzałem na Piotra Adamczyka, którego mam już serdecznie dosyć (czasami boję się otworzyć lodówkę ze strachu, że wyskoczy z niej jakiś Karol z och Karol, albo Karol Wojtyła) [EDIT - jakiś skrót myślowy mi się tutaj wdał, chodziło mi oczywiście o występy Adamczyka w roli Karola Wojtyły], okazało się jednak, że on jako jedyny w całym tym obrazie dał popis jako takiego aktorstwa. Istną tragedią jest natomiast występ Marty Żmudy-Trzebiatowskiej (o której do tej pory sądziłem, że osiągnęła szczyt aktorskiego dna w "Ciacho"). Mająca prawie trzydziestkę na karku aktorka nieudolnie próbuje wcielić się w 17-letniego podlotka (sic!). Jej idiotyczne miny, w połączeniu z najbardziej nieprzekonująca interpretacją roli na świecie to poziom niemal "Pamiętników z Wakacji". Kiedy grana przez nią postać zostaje rozdzielona od Klossa i wpada w histerię jej płacz brzmiał tak zabawnie, że na sali rozległo się kilka śmiechów.

Niestety nie mogę wiele dobrego powiedziec o filmie. Sceny walki są przeciętne, choć jak na nasze warunki i tak znośne. Sceny "batalistyczne", choć wypadało by raczej powiedzieć "minibatalistyczne", to beznadziejne. Kilka pierwszych scen jest niezłych, później chyba operatorowi wyczerpała się inwencja. Fabuła to stek bzdur, co chwila pojawia sie ktoś, kto powinien być martwy. Szczytem debilizmu jest pojawiająca się kilka razy w trakcie seansu "deus ex machina" w postaci radzieckich bombardowań, w zależności od potrzeby uśmiercających, bądź ratujących bohaterów. Historia jest w gruncie rzeczyy bardzo prosta, ale przedstawiona w taki sposób, że kilka razy złapałem się za głowę i przez chwilę zastanawiałem "co się teraz kurna dzieje?". Żal.

Nie jestem wielkim fanem "Stawki większej niż życie". Troszkę za mało mam na to lat. Niejaki sentyment jednak mam, ponieważ pacholęciem będąc niejeden odcinek obejrzałem z podziwem, myśląc sobie "to Polacy takie dobre rzeczy potrafią robić?". Boli mnie upokorzenie legendy. Boli mnie też fakt, że w dalszym ciągu nie umiemy robić nawet znośnych filmów sensacyjnych. Nie jest to największy gniot polskiego kina jaki widziałem, ale zdecydowanie jeden z najbardziej frustrujących. Panie Vega - mierząc się z legendą, trzeba mieć pojęcie na co się porywa.

Ocena - 2/10.

PS. Krajowi krytycy często zaznaczali, że trzeba "złapać konwencję" filmu, żeby się podobał. Ja nie załapałem. Nikt z sali też chyba nie załapał, to wstając widziałem ludzi w różnym wieku "facepalmujących", albo wymieniających kąśliwe uwagi na temat Hansa Klossa. Stawki większej niż śmierć. W ogóle co to za podtytuł? Niby śmieszny i przekorny? Oh, jacy ci producenci yntelygentni, ha. ha.

sathorn
17 marca 2012 - 14:34