John Carter niczym nie zaskakuje - Cayack - 17 marca 2012

John Carter niczym nie zaskakuje

Wystarczy spojrzeć na trailery/zdjęcia z filmu, dodać, że jest ze stajni Disneya, i już mniej więcej wiadomo, czego się po nim spodziewać. Długowłosy półnagi heros, urodziwa, posiadająca pewną tajemną wiedzę księżniczka, spotkanie, wspólny wróg. Początkowo różne cele, wzajemnie przekonywanie się do siebie, połączenie sił. John Carter to przygodowe kino, które jednak niewiele więcej daje od siebie. I zupełnie niczym nie jest w stanie widza zaskoczyć.

Zaskakujące może być jedynie założenie, wpajane na początku seansu, że nasza wiedza na temat Marsa jest błędna. Tak naprawdę nazywa się on Barsoom i można na nim oddychać i żyć. Zamieszkujące go istoty są na poziomie cywilizacyjnym trudnym do określenia. Z jednej strony ich okręty latają po niebie, z drugiej w starciach między nimi dochodzi do abordażu, a walczący używają broni białej, odziewając się przy tym jak w czasach naszej starożytności. Mars w wydaniu Johna Cartera to mieszanka techniki, magii, ale i anachronicznych rozwiązań.

John Carter sypie banałami jak z rękawa. Zadziorny kawalerzysta po przeniesieniu się na Marsa zyskuje nadludzką sprawność fizyczną. Jest silniejszy, szybszy i przede wszystkim bardziej skoczny. Każdy chciałby mieć go po swojej stronie, on tymczasem pragnie wrócić do domu. Po drodze pojawia się księżniczka i już wiadomo, jak to się wszystko potoczy. Trzeba oddać, że proces początkowego drażnienia się, oszukiwania, wreszcie przekonania do siebie i zrodzenia uczucia wyszedł twórcom w porządku. Między Kitschem i Collins jest chemia, którą widać. Inna sprawa, że cóż z tego, skoro odbiorca dokładnie wie, jak to będzie wyglądało. Relacje między dwójką bohaterów bardzo przypominają te z Prince of Persia – też Disneya. Takich „obowiązkowych” motywów w obrazie jest więcej, ale by nie spoilerować nie będę ich zdradzać.

Do tego dochodzi totalnie zbędne 3D. Myślę, że film absolutnie niczego nie straciłby na zwyczajnej wersji cyfrowej – poza uszczupleniem zysków. Trójwymiar jest trochę na doczepkę, a to co w filmie efektowne, byłoby takie i bez niego. Bo gdzie jak gdzie, ale tutaj produkcja Disneya się broni. Pod względem wizualnym John Carter jest przyjemny w odbiorze. A to powietrzne walki statków, a to wyczyny Cartera, a to starcia armii. Czasem zdarzy się uśmiechnąć, a największą sympatię budzi chyba coś na kształt psa, które od pewnego momentu towarzyszy bohaterom.

Moje pretensje budzi także zakończenie. A właściwie - w pewnym sensie jego brak. Film urywa się jakby w połowie, opowiadając tylko część historii. Zostawienie miejsca na sequel? Być może, ale to trochę takie nabijanie widza w butelkę. Co innego zostawienie sobie otwartej furtki, a co innego urwanie wątków i pozostawienie pytań (jeśli ktoś ma ochotę je zadawać) bez odpowiedzi. Ewidentnie wiadomo, że coś tam się dalej działo.

John Carter to film średni i tylko średni. Zupełnie nic się nie straci nie znając go w okolicy premiery. Polecam poczekać aż będzie w telewizji. Obejrzeć go w domu, za darmo, w gronie familijnym (lub z przyjaciółmi) - w ten sposób się bardziej sprawdzi.

5.5/10

Cayack
17 marca 2012 - 16:04