Dawno, dawno temu, za siedmioma żałobami, za siedmioma aferami, było sobie Ministerstwo Administacji i Cyfryzacji. Cóż to takiego? Ministerstwo, drogie dzieci, to taka instytucja, która zajmuje się danym działem administracji rządowej. W tym przypadku, było to nowe ministerstwo, a stojący na czele minister był „bez teki”, co oznacza, że taki trochę nie teges, na razie eksperymentalny, na próbę. Boni się nazywał, Michał Boni. Pan Michał Boni, drogie dzieci, wyszedł na mównice i powiedział:
„Będzie nowocześnie, a państwo chce nawiązać dialog” – ale Michał Boni kłamał, chociaż raczej o tym nie wiedział. Bo nie było ani nowoczesności, ani dialogu.
Od takiego ważnego pana, który był szefem wszystkich szefów (i wcale nie chodzi o Krzysztofa Jarzynę ze Szczecina), dostał ten minister polecenie, żeby matkę, tudzież macochę, czyli państwo, nauczyć rozmawiać z córką, tudzież pasierbicą, czyli społeczeństwem doby cyfryzacji. Inaczej mówiąc – żeby znaleźć wspólny język, bo państwo i społeczeństwo bardzo się od siebie oddaliły. Wszyscy bardzo liczyli na Boniego.
Boni poszedł do swojego domku, zamknął się w pokoiku i myślał. Myślał i myślał, wertował papiery, bo bardzo chciał, żeby dwa pokolenia mogły w końcu ze sobą porozmawiać. Ktoś zapukał.
- Puk, puk.
- Kto tam.
- Hipopotam, otwórz Boni. – Boni otworzył.
- Mam coś dla ciebie, podpisz.
- A co to takiego?
- Nie martw się, podpisz. Nie możesz nie podpisać, wszyscy podpisali. – Boni podpisał.
A TO BYŁA ACTA.
Boni tak się przejął i tak musk naprężał, szukając wspólnego języka, że nie przeczytał dokładnie co było napisane. I już w ryk wszystkie Internety. A to taki, a owaki ten Tusku. Bo to wszyscy myśleli najpierw, że to Tusku był co podpisał. Boni przepraszał i mówił, że Tusku niewinny, bo to on przecież, tak bezmyślnie, a w ogóle to sorry i ja też ściągam muzykę z Internetów. No i się znowu okazało, że języka wspólnego brak, bo ludzie musieli krzyczeć „NIE!” na ulicach przez kilka tygodni, żeby dotarło. Co się wydawało drobnostką, małą popierdółką do podpisania, dla ludzi było ważne. Przeproszono, obiecano poprawę.
Boni znowu zamknął się w pokoiku. Myślał i myślał. Nic nie jadł. Nic nie pił. Siedział i myślał. I wertował księgi, robił notatki. Siedem dni i siedem nocy nawet nie mrugnął, żeby nie stracić koncentracji. Pot rosił się na jego skroniach, ale udało się. Polska 2.0. Wielki projekt. Informatyzacja państwa. Będzie tak, żeby obywatel załatwiał sobie sprawy przez Internet.
- Panowie i panie, Polska 2.0. Czekam na opady szczęk. – powiedział Boni.
Nikt jednak nie docenił Boniego. Na nikim nie zrobiły wrażenia toporne strony, oddane do działania dziesięć lat za późno, a w dodatku zrobione za zdecydowanie zbyt duże pieniądze. Nikt nie chciał sobie porozmawiać z wirtualnym doradzcą na stronie ZUSu, a to przecież takie nowoczesne. Ludzie mówili „fajnie, że jest, ale to skandal, że nie było wcześniej”, marudy takie. Okazało się, że Polska 2.0 nikogo nie zaskoczyła. Boni posmutniał.
Zamknął się znowu w pokoiku i myślał – co by tutaj zcyfryzować? Z tego wysiłku zemdlał, ale gdy tylko się ocknął, myślał dalej. Aby nie przegrzać organizmu myślał w wannie z lodem. Myślał i myślał, aż z wyciłku tyle ciepła wydzielił, że lód z stopniał, a on znowu zemdlał. Podjechał na wakacje w Alpy, gdzie na lodowcu rozebrał się do naga i znowu myślał. Tak myślał, taki był gorący z tego myślenia, że stopił się pod nim lodowiec – później rzucano mu linę, żeby go wyciągnąć. Ale wymyślił.
Kartkując kolejne ustawy w poszukiwaniu czegoś do zcyfryzowania trafił na ustawę o zbiórkach publicznych.
- Patrzcie no państwo! Zbierać można tylko w gotówce! To przecież takie staromodne, jak tylko w gotówce? Nie można przez Internet? – pyta Boni ustawy.
- No, nie można - odpowiedziała ustawa.
- To ja zrobię tak, żeby było można – powiedział Boni.
Jak powiedział, tak zrobił i przygotował projekt, który miał zmienić ustawę. Nowoczesny projekt. Stanął Boni i powiedział ludziom:
- Patrzcie ludzie, teraz możecie dawać i zbierać przez Internet, albo SMSem. Jednym kliknięciem! Fajne, co?
Ale nikt nie uznał, żeby to było fajne. Okazało się, że jednym kliknięciem można już od dawna dawać i zbierać.
- Ale jak to? – pyta zrozpaczony Boni. – Przecież w ustawie nic nie było! – ale nikt już nie chciał z Bonim gadać, bo nikt już nie wierzył, że się da rozmawiać. Wszyscy załamali ręce i poszli robić swoje.
Jaki z tej bajki morał?
Zamiast czytać ustawy, których treść ma się do rzeczywistości, jak kabaret do poczucia humoru, wypadało by trochę tego Internetu poużywać, jak przeciętny użytkownik.
Spróbować nie piracić, zarabiając średnią krajową.
Wejść na strony, które zostały zaprojektowane przez profesjonalistów, a nie „profesjonalistów”.
Dowiedzieć się czym jest Kickstarter.
Co nie jest zabronione, jest dozwolone czy jakoś tak. Jedyne czego chcą ludzie, to żeby odbronić to, co zabronione. To nie Internet należy równać do prawa, a prawo do Internetu.
Bajka się jeszcze nie skończyła, a już mało kto wierzy w bajki, mało kogo przekonują słupki, mało kogo one obchodzą. Rośnie zwątpienie, że doczekamy się happy-endu. Panów i panie, zapewne pełnych dobrej woli, a jedynie nieudolnych, uprasza się o powrót do rzeczywistości, bo prawo które tworzą, wydaje się być oderwane od świata tych, dla których je tworzą.
Dobranoc :*
Jeżeli podoba Ci się mój materiał to może chcesz polubić mój profil na Facebooku, albo zafolołować mnie na Twitterze? Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem.