Włączam Steam. Przeglądam listę kupionych gier. Całkiem pokaźna, coś koło sześćdziesięciu tytułów. Przejrzyjmy te zainstalowane w ciągu ostatnich paru miesięcy:
Wnioski:
Donguralesko nawijał „gdybym mógł cofnąć czas, to nic bym nie zmienił, 26 lat chodzę sam po tej ziemi”. Cóż, ja chodzę 21 i niestety nie mam tego komfortu i chętnie był zmienił to i owo. Zacząłbym od tego, że więcej bym grał jako dzieciak. Nie to żebym grał mało, ale z kilku godzin dziennie zrobiłbym kilkanaście. Nie wychodziłbym na podwórko, czytałbym mniej taniego fanasy (Forgotten Realms, też czystaliście to gówno?) Może wtedy nabawiłbym się na zapas i teraz by mi się nie chciało.
Nie gram już tak, jakbym chciał. Wciąż znajduję te dwie godziny dziennie, żeby wsiąknąć w wirtualne światy, ale to już nie to samo. Nie mogę z czystym spędzić dwóch bitych dni przy ekranie, grając w „dobry” tytuł, a mam w pamięci czasy gdy potrafiłem spędzić ciągiem kilkadziesiąt godzin przy GameBoy’u Advance. Taki maraton obecnie nie mieści mi się w głowie.
Pewnie myślicie teraz „Niestety stary, dorosłość coraz bliżej, obowiązków coraz więcej, poczekaj aż będziesz miał dzieci, to w ogóle czasu nie znajdziesz”. Tymczasem nie w tym leży problem. Nie gram, to nie chcę przegrać życia. Trochę mi w związku z tym smutno, bo chętnie bym to życie przegrał, cosik mnie jednak powstrzymuje.
Nie mam prawie wcale obowiązków. Mógłbym bez problemu poświęcać dwanaście godzin dziennie w Star Wars: The Old Republic, przeplatając to sobie partyjkami w Starcrafta II. Moje studia to żart jeżeli chodzi o konieczność inwestowania wolnego czasu, a praca i pisanie angażują mnie na kilka godzin dziennie. Gdzie popełniłem błąd?
Problemem dorosłego gracza jest fakt, że mamy dziesiątki innych rzeczy, które chcemy i możemy robić. Nie musimy, ale chcemy. Chcę grać, jednak jakiś cichy głosik wewnątrz podpowiada, że wypada robić coś innego. Przytulić się do dziewczyny (if you know what i mean), przeczytać książkę, obejrzeć film, napisać coś, przelecieć chociaż jakieś czasopismo, pouczyć się, pójść na piwo z kolegami, na spacer, na imprezę, na basen, do kina, itd.
To nasz, dojrzałych graczy, dylemat tragiczny – strach przed marnowaniem czasu. Skoro brakuje mi go na wszystko – nie nadążam z oglądaniem seriali, ledwie utrzymuję się w swojej lidze w ladderze Starcrafta II, w League of Legends gram raz w tygodniu, marnuje mi się abonament w SW:TOR zawsze chciałem zostać MVP w jakimś meczu Counter-Strike’a, a na pulpicie straszą ikony trzech wersji beta, które chcę wypróbować, to jakim cudem mam znaleźć czas, żeby dać szansę nowym grom?
Kilka lat temu nie rozumiałem narzekań starszych graczy, którzy wypowiadali się czy to na Polygamii (zanim przejęła ją złAgora), czy to na Zagraconych. Czytałem i mówiłem sobie "jak będę miał 30 lat, to tak sobie urządzę życie, żeby nadążać z każdą nowością". Teraz już wiem, że będę musiał wybierać. Jeżeli nie dlatego, że będę musiał, to dlatego, że będę chciał. Współczuję dzisiejszym twórcom gier, zwłasza free-to-play, bo przecież po wydaniu 200zł mamy przynajmniej motywację, żeby spędzić te kilka godzin w wirtualnym świecie. Natomiast deweloperzy "darmówek" mają kilkanaście minut, żeby przekonać nas do swojego produktu. Jeden mecz - tyle czasu zajęło mi dojście do wniosku, że Bullet Run nie jest dla mnie. Dwa mecze, tyle zagrałem w Tribes: Ascent. Wiem, że to niesprawiedliwe, ale co mogę poradzić? Nie mam czasu panowie!
Chciałbym, żeby doba była dłuższa. Albo, żeby życie było dłuższe. Albo żebym miał dwa życia – jedno całe na granie. Nie popadłem w zupełną depresję chyba tylko dlatego, że za kilkadziesiąt lat mam zamiar przenieść swój umysł w ciało robota. Wtedy nadrobię wszystkie gry, których nie mam teraz czasu nawet porządnie sprawdzić.
Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem. Reaktywowałem też niedawno swojego prywatnego bloga.