Mainstreamowe TOP 10 - Ulubione serie gier [część pierwsza | miejsca 10-5] - Rasgul - 3 września 2012

Mainstreamowe TOP 10 - Ulubione serie gier [część pierwsza | miejsca 10-5]

Każdy z nas ma swoje ulubione serie gier na widok których ślinka cieknie, wracają przy ulubione serie gier jemne wspomnienia, a nawet maleńka wiadomość o kolejnej już odsłonie przyprawia nas o niekontrolowany napad radości, zaś kiedy wreszcie takowa wyjdzie na światło dziennie, to z pieniędzmi w ręku moglibyśmy jechać nawet na koniec świata po ukochane pudełko z płytą, które dla nas ma większą wartość niż złoto, albo diamenty. Niezależnie czy będzie to produkt słaby, czy też wybitny jakościowo, to u nas na półeczce będzie miał swoje specjalne miejsce, bo zbiór liter kojarzący nam się z danym tytułem, wyryty jest w naszym mózgu złotymi zgłoskami. Postanowiłem utworzyć listę właśnie takich gier, których kolejne kontynuacje, tudzież spin-offy tworzą ciąg nieprzerwanej dla nas radochy od paru lat. Zapraszam do lektury!

Od razu na samym początku chciałbym przypomnieć, że seria wpisów „Mainstremowe TOP [ileś tam]”, to subiektywnie uszeregowane gry, także jeżeli sądzę, iż X jest lepszy niż taki Y, to nikt nie da rady mnie przekonać, ponieważ takie jest moje zdanie i wiadomo, że prędzej sięgnę po X, aniżeli po Y, nawet po wielu namowach czy argumentach, które obalają moją teorię. O gustach się nie dyskutuje, prawda?

Jestem tym typem gracza, który nie patrzy na grę jako coś, co zostało przyporządkowane do danej kategorii. Dla mnie dobra gra, to po prostu dobra gra, niezależnie czy jest RPGiem, czy FPSem, czy slasherem, czy symulacją sportową, także postaram się upchać sporo serii, które są przypisane do różnych dziedzin. Ostrzegam również, że nie zawsze będą to szeregi tytułów, które mają już swoje lata, a wpisały się w kanon elektronicznej rozgrywki. Czemu? Ponieważ mogłem nie mieć z nimi jeszcze do czynienia, albo po prostu mi się nie spodobały, także prosiłbym o uszanowanie moich decyzji. Formalności już za nami, także możemy przejść do sedna. Odliczanie czas zacząć!

10. Splinter Cell

Przygody Sama Fishera darzę ogromnym szacunkiem, ponieważ każda z nich jest po prostu świetna. Zarówno rozgrywka, jak i fabuła często stoją na bardzo wysokim poziomie. Za opowieść odpowiada sam Tom Clancy, który to słynie z wyjątkowo ciekawych wątków uwzględniających działania militarno-polityczne. Sposób prowadzenia zabawy w pierwszych trzech częściach należy do tych trudniejszych, ponieważ cały czas wymagana od nas jest umiejętność analizy zagrożenia i obmyślania każdego ruchu. Tutaj nieraz było warto podsłuchać, co mówią strażnicy, a zabijanie ich często stawało się nieopłacalne. Dobra taktyka, trzymanie się cienia i szybkie główkowanie było kluczem do zwycięstwa. Następca, czyli Double Agent, niestety zaczął się powoli zatracać, zaś Conviction postawiło na zdynamizowanie gameplay’u, a Blacklist będzie już kompletną odskocznią, co mi jednak, aż nadto nie przeszkadza. Choć nowa formuła rozgrywki na którą postawił Ubisoft wydaje się kontrowersyjna, to sprawdza się naprawdę dobrze. Agent, którego prowadzimy wreszcie z chłopca na rozkazy, przemienia się w mężczyznę, który nie ma skrupułów i liczy się dla niego wyłącznie dobrnięcie do celu, chociaż powinien bawić nas widok, kiedy stary już Sam Fisher pomyka po ścianach, niczym Altair, czy inny Ezio. Oprócz Metal Gear Solid i Splinter Cella na rynku nie znajdziecie lepszych gier, które bazują na skradaniu się oraz byciu niezauważonym, a jeżeli nie lubicie pół godziny oglądania przerywników, jak to bywa u Snake’a, to zdecydowanie polecam ratowanie świata według Sama Fishera.

9. Castlevania

Przyznam się bez bicia – nie udało mi się do tej pory przejść wszystkich Castlevanii, co i tak nie zmienia faktu, że jest to jedna z moich ulubionych serii ever (no może oprócz paru części w 3D). Kiedy nieraz nachodzi mnie chęć, żeby powrócić myślą do starych czasów, popatrzeć na jakieś piksele i  zatopić się w świat tytułów retro, to często sięgam właśnie po którąś z tych platformówek. Nie dość, że starczają mi na całkiem długo, to sprawiają masę frajdy i często stawiają przede mną spore wyzwania. Bardzo podoba mi się mieszanka elementów platformowych, połączona z prostym system walki oraz rozwoju postaci, polana całkiem ciekawą eksploracją. Seria cały czas się rozwija, choć podąża w różne kierunki. Na przenośnych konsolkach, lub na takim PSN/XBLA zostaniemy uraczeni klasycznymi Castlevaniami w 2D, zaś na stacjonarne maszynki do grania wyszedł niedawno Lords of Shadow, który to okazał się naprawdę bardzo dobrze wykonanym slasherem w konwencji trzeciego wymiaru (trwają prace nad kontynuacją). Szkoda, że właśnie Pan Cieni nie został zbytnio zauważony przez graczy i musiał schować się w cieniu innych, dobrze sprzedających się gier. Nie zmienia to jednak faktu, że warto zaprzyjaźnić się z tą serią. Gwarantuję, że czeka was sporo „oldskulowej” (w niektórych przypadkach troszkę mniej) zabawy.

8. Half-Life

Gordon Freeman i jego nieme przygody z kosmitami, to jedne z moich ulubionych FPSów, które jak niewiele pobratymców na rynku, jest mocno rozwinięty pod względem różnych zagadek logicznych, fabularnie, klimatycznie oraz rozgrywkowo. Gdy po raz pierwszy uruchomiłem Half-Life’a byłem wręcz oszołomiony tak wielką złożonością tej strzelanki i zresztą pewnie nie byłem jednym z pierwszych, którzy mieli takie same odczucia. Na tamte czasy, owa produkcja, była wręcz rewolucyjna, a jeżeli ukończyliśmy rozgrywkę single player, to pozostawał jeszcze wysoce rozbudowany multiplayer, zaś na bazie jego silnika, powstał mod o nazwie Counter-Strike, czyli do dziś najpopularniejszy FPS e-sportowy. Do „jedynki” wyszły również bodajże dwa dodatki, które choć mogły wydawać się słabsze niż pierwowzór, to i tak trzymały poziom. Parę lat później światło dzienne ujrzał Half-Life 2, który to ponownie wstrząsnął światem pierwszoosobowych strzelanek. Miał sporo elementów zachowanych z poprzednika, ale też dorzucał sporo od siebie, w tym Source Engine – do dziś wykorzystywany w takim Left 4 Dead, czy Team Fortress 2. HL2 był bardziej dynamiczny niż poprzedniczka, choć trafiały się takie etapy jak Ravenholm, gdzie po prostu nieraz odechciewało się grać ze strachu. Następne były Episode One i Episode Two, które były równie wyborne, choć szkoda, że Epizod Trzeci nie znalazł jeszcze drogi wyjścia na świat. Valve cały czas trzyma na wodzy informacje o kontynuacjach tej niesamowitej serii, a szkoda, bo ponownie wszedłbym w skórę niemego Gordona i z łomem w ręku zaczął szerzyć sprawiedliwość w przewodach wentylacyjnych. Widocznie będę musiał jeszcze troszkę poczekać, choć te oczekiwanie strasznie mnie boli, zresztą tak jak sporą część grającej ludzkości.

7. God of War

Kratos, Ostrza Chaosu/Ateny, potwory przeniesione z greckich mitów i szerzenie popłochu w boskich szeregach – na tym powinienem skończyć opisywać całą serię, ale z racji tego, że ten tekst musi jakoś wyglądać, to rozwinę troszkę swoją myśl. Wszystkie God of War, to obecnie jedne z najlepszych slasherów na rynku, z którego pomysłów korzystają inne studia, tworzące gry w tym samym gatunku. Produkcja ta nie należy do jakiś rewolucyjnych, ale jej prostota oraz satysfakcja wypływająca z każdego uderzenia Kratosa szybko daje do zrozumienia, że nie obcujemy z jakąś słabizną. Zresztą nie samym systemem walki ten tytuł żyje, bo wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła, żeby zobaczyć świetne projekty lokacji oraz przeciwników, wyborną oprawę audio-wideo, przyjemne zagadki logiczne i prosty system rozwoju postaci. Ze słów na papierze nie da rady odczuć magii tejże marki, to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy jak Kratos odcina łeb meduzie, gromi tłumy chodzącego mięsa armatniego, pozbawia cyklopa patrzałki, albo efektownie wykańcza jakiegoś bossa. Tego nie da się opisać, sami musicie zobaczyć i poczuć ten krwisty, grecki balet z Duchem Sparty na czele.

6. BioShock

Pierwszego BioShocka kupiłem kiedyś po niższej cenie w ślepo. Nie wiedziałem za dużo o samej grze, ale widząc, że niedługo wychodzi jej druga część oraz czytając opinie innych graczy/redaktorów różnych serwisów, postanowiłem dać tej produkcji szansę. I nie zawiodłem się. Zakochałem się w tym tytule od razu, a jej kontynuację natychmiastowo wpisałem na listę „must have”. Wizja upadłej, podwodnej metropolii – Rapture, otaczający nas zewsząd klimat, lekki, aczkolwiek satysfakcjonujący system RPG, dobre strzelanie, przyjemna eksploracja, a przede wszystkim miodna i wciągająca fabuła, to elementy, które lubię oglądać, gdy łączą swoje siły, w szczególności, kiedy są komponowane z klasą, której BioShockowi nie brakuje. Druga część pod tymi względami również mnie nie zawiodła, a wręcz przeciwnie! Dała mi jeszcze więcej rzeczy, które tak bardzo pokochałem w tej serii, a dodatkowym smaczkiem była możliwość wcielenia się w samego Wielkiego Tatuśka w wersji prototypowej. Po prostu uczta! Obecnie z niecierpliwością czekam na BioShock: Infinite, który może odbiega klimatem od podwodnych światów i przenosi się w podniebne przestworza, ale nie zmienia to faktu, że jest to nadal BioShock, a dla mnie taki tok rzeczy jest wystarczającą rekomendacją.

5. Grand Theft Auto

Na pewno większość z Was spodziewała się tej serii na mojej liście, którą Rockstar raczy nas od dawna. Jest grą pokochaną przez miliony ludzi na całym globie. Głównym czynnikiem, który wpłynął na ten stan rzeczy jest rzecz jasna swoboda, jaką twórcy uraczyli nas w tym traktującym o „gangsterce” produkcie. Do tego dochodzi ten przestępczy klimat, świetna fabuła, sporo akcji i przytłaczający nas zewsząd ogrom zadań do wykonania. Twórcy zadziwiają nas na nowo tymi samymi elementami, te zaś jak zwykle zostają wykonane po mistrzowsku, z odpowiednim szlifem. Moimi ulubionymi częściami GTA są jej czwarta odsłona i Vice City. Czemu? Obie najbardziej trafiły w moje gusta, przede wszystkim za świetne, wciągające, nienużące historie, które zostały tam opowiedziane oraz moim zdaniem – najbardziej zapadające w pamięć misje. „Czwórka” oraz VC były wystarczająco rozbudowane, żeby zająć mnie na długie godziny, jeżdżąc nieraz beztrosko po mieście i wymyślając własne zadania, tudzież wykonując misje poboczne wcześniej stworzone przez Rockstara. Jeżeli ktoś jeszcze nie miał okazji zagrać w którąś z części Grand Theft Auto (a są w ogóle tu takie osoby?), to sam jeszcze nie wie jak dobrą zabawę w „growej piaskownicy” traci. Zdecydowanie polecam odświeżyć sobie serię, w szczególności, że dziś całą można dostać za grosze, a za tak drobne pieniądze uzyskamy tony wciągającej, gangsterskiej rozgrywki.

Z racji tego, że te 5 miejsc zajęło mi niewyobrażalnie sporo miejsca, postanowiłem podzielić tekst na dwie części, żeby nie zanudzać, a zarazem nie zniechęcać Was od razu toną tekstu do przeczytania. W następnym artykule dowiecie się jakie jest moje prywatne TOP 4, a tymczasem zachęcam do dyskusji w komentarzach na temat wpisu, jak i Waszych prywatnych TOP 10 ulubionych serii gier.

Chciałbym również podziękować mojemu znajomemu, który wykonał miniaturkę do tego wpisu. Dzięki wielkie TheWhite (jego kanał na YT)!

Zapraszam do odwiedzania oraz lajkowania mojego fanpage na facebooku, jeżeli chcecie być na bieżąco z tym, co dzieje się u Rasgula!

Rasgul
3 września 2012 - 21:33