Klasyka antywesternu - One-Eyed Jacks - OsK - 1 grudnia 2012

Klasyka antywesternu - One-Eyed Jacks

Jeżeli zechcemy wskazać najbardziej interesujące i przełomowe filmy dla rozwoju westernu, z całą pewnością nie może wśród nich zabraknąć Bez przebaczeni, niewybaczalne byłoby także pominięcie dzieł Sergio Leone i Sama Peckinpaha. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden utwór, jeden z pierwszych i prawdopodobnie najlepszych antywesternów, w dodatku powstały jeszcze przed najważniejszymi filmami Peckinpaha i Leone. Mowa o One-Eyed Jacks w reżyserii Marlona Brando.

Na czym polegała kontrowersyjna wówczas przełomowość One-Eyed Jacks? Na tym, że łączył on wolne tempo akcji i realizm z zacięciem psychologicznym. Pierwsze zdjęcia zaczęto gdzieś pod koniec 1958 roku, film miał premierę w 1961. Jak powszechnie wiadomo, na przełomie lat 50’ i 60’ wprowadzenie do westernu absolutnie niejednoznacznych bohaterów o złożonej psychice było czymś zupełnie nowatorskim. Jeżeli wierzyć krytykom i recenzentom, gwiazdorzy klasycznych westernów wyjątkowo nie lubili tego filmu, ponieważ widzieli, że przedstawione postacie znacznie przekraczały ich możliwości aktorskie.

[spoilery jedynie z pierwszych minut]

Rio (grany przez Marlona Brando), wraz z najlepszym przyjacielem – Longworthem (Karl Malden), po napadzie na bank, zostają osaczeni w górach. Jako że pozostał im tylko jeden słabowity koń, jeden z nich musi wyruszyć do pobliskiego gospodarstwa po dwa nowe. Rio zdecydował się poczekać na powrót kompana, który finalnie postanawia uciec samotnie z pieniędzmi. Po pięciu latach spędzonych w meksykańskim więzieniu rewolwerowiec pragnie się zemścić. Tak przedstawia się pierwsze kilkanaście minut filmu. Wbrew temu, czego można by się spodziewać po tak rozpoczętej fabule, po pięćdziesięciu latach, film wciąż potrafi zachwycić. Przede wszystkim tym, jak zostały zagrane poszczególne postacie oraz, jak starannie tworzone są ich portrety psychologiczne.

Longworth, który po jakimś czasie od napadu został szeryfem, jest w rzeczywistości nieustannie trawiony wyrzutami sumienia i strachem przed powrotem byłego przyjaciela. Pod maską dobrego ojca rodziny i prawego obywatela kryje niesłabnącą nienawiść połączoną z pragnieniem wymazania swojej zbrodni sprzed lat. Stąd tytuł filmu – Rio mówi do Longwortha „You’re the one-eyed jack around here, Dad…I seen the other side of your  face”, co stanowi aluzję do karty, na której walet pokazuje jedynie jedną stronę swojej twarzy.

Dla Rio natomiast głównym celem w życiu, być może największą siłą, jaka pomogła mu przetrwać lata w więzieniu, jest pragnienie zemsty. Wciąż robi wrażenie sposób, w jaki Brando (jako odtwórca głównej roli i reżyser jednocześnie) postanowił oddać charakter głównego bohatera. Rio, za wyjątkiem jednej lub dwóch scen, zachowuje całkowity spokój, a to, co się rozgrywa w jego duszy odzwierciedla scenografia. Na przykład? Bohater jest często ukazywany na wybrzeżu, a łamiące się w tle fale mają pokazać wewnętrzną walkę, która się w nim toczy – Brando potrafił ponoć całymi dniami czekać aż fale będą załamywać się akurat tak, jak wymagała tego scena.  Nie brakuje również mniejszych szczegółów pogłębiających charakterystykę, na przykład takich, jak scena otwierająca film – podczas napadu na bank, główny bohater, jedząc banany, odkłada ich skórki na znajdującą się za nim wagę. Rio balansuje w ten sposób szalami wagi, która symbolizuje sprawiedliwość.

Do tego dochodzi niełatwa do zdefiniowania więź między antagonistami: swoisty balans między wzajemną nienawiścią a relacjami ojcowskimi – starszy Longworth zwraca się do Rio „Kid”. W tym filmie niemal każde działanie bohaterów wynika przede wszystkim z różnego rodzaju rys powstałych w ich psychice lata wcześniej, czasem można nawet odnieść wrażenie, że sami nie potrafią sobie oni zdać sprawy z tego, co nimi kieruje. Jedna chwila słabości - niczym wiadomy skok tytułowego Lorda Jima z powieści Conrada - musi zaważyć na całym dalszym życiu bohaterów, a konsekwencje pojawiają się nawet po wielu latach.

Niemałe wrażenie robią również bardzo plastyczne zdjęcia. Ciekawy jest dobór scenografii, niewiele mamy przecież westernów, w których spora część akcji dzieje się na wybrzeżu, a tym bardziej takich, które potrafią owo wybrzeże wykorzystać jako subtelną, ale działającą na wyobraźnię, metaforę.

Nie chcę pisać o filmie zbyt wiele, żeby nikomu nie psuć zabawy. Dlatego poprzestanę jeszcze tylko na stwierdzeniu, że gorąco polecam go każdemu fanowi kina, a nie tylko pasjonatom westernów (którzy zresztą na pewno One-Eyed Jacks już widzieli).

OsK
1 grudnia 2012 - 22:39