Była taka gra (4): 'The Sting! Kariera Gangstera' - OsK - 14 maja 2013

Była taka gra (4): "The Sting! Kariera Gangstera"

Zapraszam do czwartego artykułu z cyklu „Była taka gra”. Zgodnie z jego koncepcją, przedstawiam kolejny z tytułów, które kiedyś były uważane za ciekawe i oryginalne gry ale z jakiegoś powodu nie doczekały się jeszcze ani jednej kontynuacji, remake’u, rebootu i w ogóle jakoś o nich ucichło. Tym razem: The Sting! Kariera Gangstera.

Główny bohater gry nazywa się Matt Tucker i jest złodziejem-włamywaczem, który właśnie wyszedł z więzienia i próbuje zacząć od nowa swoją karierę. Gier o różnego typu gangsterach mamy już właściwie niemałą stertę, ale ta jest naprawdę wyjątkowa.

Zacznijmy jednak od tego, co mnie zdecydowanie nie zachwyciło. Zupełnie przeciwnie niż w przypadku poprzednich gier, o których pisałem (Giants i Wiggles), za jeden z najsłabszych elementów Stinga uważam wątpliwej jakości humor. Mam w kolekcji tylko polską wersję językową, więc nie wiem ile żartów zostało wymyślonych przez samych twórców gry, a ile powstało w głowach naszych tłumaczy, ale faktem pozostaje, że humor bywa naprawdę toporny. Różne nawiązania do innych utworów (na przykład do Ojca Chrzestnego), które zazwyczaj sprawiają mi niemałą frajdę, tutaj zostały wpasowane tak drętwo, że jakoś w ogóle mnie nie bawiły. Nie wiem tylko, czy przed dziesięcioma laty odbierałem je inaczej, czy może nawet nie zwróciłem na nie uwagi.

Całkiem przyjemnie wygląda natomiast grafika. Tego typu tytuły najlepiej pokazują, że dzięki oryginalnemu stylowi gra może skuteczniej stawiać opór upływowi czasu. The Sting z „fotorealistyczną” (według ówczesnych standardów) grafiką dzisiaj mógłby już straszyć, a nieco umowna, stylizowana na kreskówkową, oprawa wciąż ma niemało uroku. W przypadku The Sting jest to jednak mało ważne, grę zdecydowałem się przedstawić w niniejszym cyklu przede wszystkim ze względu na oryginalną rozgrywkę.

Gameplay dzieli się na dwie części. Po pierwsze przyjdzie nam zwiedzać miasto, odwiedzać bary, sklepy, sprzedawcę samochodów itp., itd. Niestety, ta część jest dzisiaj po prostu nudna, całe szczęście można podróżować po mieście taksówką i nie ma konieczności chodzenia wszędzie pieszo. Zabawny jest fakt, że to właśnie część miejska uchodziła (gdy gra miała swoją premierę) za element całkiem ciekawy i innowacyjny (biorąc pod uwagę gatunek). Dzisiaj chodzenie po wirtualnym mieście Stinga zdaje się być toporne, a niektóry rozmowy, które musimy przeprowadzać, wyglądają po prostu tragicznie. No ale trudno, trzeba – podobnie jak w przypadku humoru – zacisnąć zęby i spróbować dotrzeć nieco głębiej, do właściwego jądra gry.

Najważniejszą częścią rozgrywki w The Sting, jak można się domyślić, jest przeprowadzanie skoków. Właściwie to nawet nie przeprowadzanie, ale samo planowanie. Na dole ekranu mamy przyciski „nagrywania”, „odtwarzania”, „przewijania w tył”, „przewijania w przód” i tak dalej. Kiedy rozplanowujemy skok, zupełnie nic nam nie grozi: możemy wejść w pole widzenia policjanta, przywitać się z właścicielem napadanego lokalu, włączyć alarm, stłuc okno siekierą, wynieść komuś z domu cały sprzęt i żadna z tych czynności nie przyciągnie najmniejszej uwagi, bo to tylko nasz plan, który opracowujemy na biurku w pokoju głównego bohatera. Po nagraniu napadu pozostaje nam jeszcze tylko nacisnąć przycisk „wykonaj”.

Jeżeli wszystko zrobiliśmy dobrze, Matt opuści lokal bogatszy o wyniesione przedmioty, jeżeli natomiast cokolwiek poszło nie tak jak powinno, wykonywanie skoku zostanie przerwane i będziemy musieli ponownie modyfikować nasze plany, bo w trakcie napadu nie mamy już w ogóle kontroli nad bohaterem. Możemy to zrobić od dowolnego momentu, więc jeżeli tylko strażnik zauważył nas pod koniec misji, właściwie nie ma problemu, bo można naprawić swój błąd w kilka sekund, jeżeli jednak zostaliśmy złapani już na początku, konieczne jest robienie wszystkiego od nowa, a cały nagrany później plan trzeba „zapisać” jeszcze raz. Tym samym zupełnie wyeliminowane zostało coś takiego jak „umieranie” i konieczność zapisywania gry co parę kroków. Jeżeli podczas robienia planu zobaczymy, że zostaliśmy złapani, wystarczy, ze przewiniemy grę o parę sekund wstecz.

Początkowo taki system rozgrywki może być nieco drażniący, bo – jako że nie do końca jeszcze rozumiemy co i jak działa – jesteśmy notorycznie łapani już na starcie. Jeżeli więc ktoś poświęci pół godziny na zapisywanie napadu, a później zobaczy, że został chwycony w pierwszych sekundach, naprawdę może stracić ochotę do powtarzania wszystkiego od zera. Z czasem jednak gra robi się coraz prostsza. Co prawda lokacje są bardziej skomplikowane, musimy staranniej wybierać czym, z kim i z czym pojedziemy na nasz napad oraz co dokładnie powinniśmy zabrać z miejsca przestępstwa, jednak dzięki temu, że coraz lepiej rozumiemy mechanikę gry, ostatnie misje można przejść dosłownie za pierwszym podejściem.

The Sting, wraz z poświęconym mu czasem, może stać się nieco nużący, zanim jednak zdąży rzeczywiście zniechęcić nas do dalszej rozgrywki, okazuje się, że dobrnęliśmy już do końca, dzięki czemu gra pozostawia (zamiast zmęczenia) lekki niedosyt. Druga część wydana tuż po pierwszej mogłaby się okazać niemożliwa do przełknięcia ze względu na powtarzalność, ale im więcej czasu upływa od premiery, tym bardziej chciałbym zobaczyć kontynuację lub remake wykorzystujący nowe technologie. Mam wrażenie, że gdyby Sting powstał dzisiaj, dosłownie każdy element (różnorodność lokacji i postaci, wędrówki po mieście, fabuła) mógłby zostać udoskonalony bez szkody dla samej mechaniki rozgrywki, a gra byłaby niewielkim powiewem świeżości do coraz bardziej powtarzalnych schematów w grach.

 
OsK
14 maja 2013 - 20:34