Take this waltz - miła odskocznia od pseudo komedii romantycznych - k42a_ - 4 stycznia 2013

Take this waltz - miła odskocznia od pseudo komedii romantycznych

   W dobie coraz częściej produkowanych głupich komedii romantycznych, rzadko kiedy można znaleźć warty uwagi film mówiący o miłości, niekoniecznie tej ze szczęśliwym zakończeniem. Na szczęście od czasu do czasu znajdzie się jakaś perełka, która pokaże iż jest jeszcze miejsce na tworzenie mądrego, skromnego kina z jakimś tam przesłaniem.

   Historia przedstawiona przez panią reżyser nie wybija się na tle innych. Poznajemy młode małżeństwo, gdzie on jest autorem książek kucharskich, a ona zarabia na życie poprzez pisanie ulotek turystycznych (serio?). Po kilku latach wpadają w rutynę, żona poznaje atrakcyjnego sąsiada, między nową parą zaczyna coś iskrzyć.

   Scenariusz dawał naprawdę spore pole do działania. Niestety, twórcy wykorzystali potencjał połowicznie. Warto wspomnieć iż w 2009 roku scenariusz Take this Waltz trafił na tzw. Czarną listę, na której umieszcza się najlepsze, niezekranizowane pomysły. To mówi samo za siebie.

   Po krótkim opisie filmu można dojść do wniosku, że znowu mamy do czynienia z produkcją mówiącą o rozpadającym się związku. I tak też wygląda główna historia – oglądamy obraz dwójki młodych ludzi, którzy są ze sobą, bo tak im wygodnie. Dawne uczucie zniknęło, wkradła się rutyna, robią dobrą minę do złej gry. Sposób w jaki zostaje przedstawiony obraz małżeństwa jest bardzo wiarygodny – kwintesencją tego jest scena w restauracji i dialog, a raczej próba dialogu między małżonkami i tekst ze strony męża „Po co mamy rozmawiać, skoro wiemy o sobie wszystko”. No właśnie – po co mają ze sobą być, skoro nie przynosi im to żadnej radości. Znudzili się sobą. Tylko i wyłącznie dla wygody i braku innych perspektyw, które z czasem zaczynają pojawiać się przed żoną.

   Można iść dalej i pokusić się o stwierdzenie iż pani reżyser chce nam powiedzieć, że tak naprawdę dłuższe związki nie są możliwe, bo nie ma czegoś takiego jak wieczna miłość. Przecież kiedy główna bohaterka odchodzi do innego, po bliżej nieokreślonym czasie również między nimi nie jest tak cudownie jak na początku. Powiem szczerze – może scenariusz nie urzekł mnie tak jak miało to miejsce w Blue Valentine, ale oczarował mnie swoją prostotą i minimalizmem, próbą podejścia na poważnie do tematu. Czasem zdarzały się momenty zbyt przesłodzone czy sceny wydłużające seans (który swoją drogą mógłby być krótszy o jakieś pół godziny, nic na tym nie tracąc), ale w ogólnym rozrachunku, na tle filmów o podobnej treści, wybija się.

   Strasznie zauroczyła mnie muzyka, tworząca spokojny, wręcz melancholijny klimat, idealnie pasująca do zdjęć i tego co widzimy na ekranie. Wszystko tworzy spójną całość, wprowadzającą widza w odpowiedni klimat.

   Gorzej z obsadą głównych ról – Seth Rogen kompletnie nie pasuje do poważnych ról (mając w pamięci jego komediowe wyczyny), z kolei postać, którą przyszło grać Michelle Williams była tak irytująca, że ciężko ją w ogóle ocenić. Bez wątpienia aktorką jest wyśmienitą, ale raczej nie będę jej wspominał w roli Margot. O wiele bardziej spodobała mi się w Blue Valentine, gdzie też nie zagrała bohaterki nieskazitelnej. Ale ten film mnie po prostu zauroczył i trwa to do teraz…

   W ostatnich latach ciężko szukać szczerych i smutnych, przedstawiających prawdziwe związki filmów. Z trendu tego wyrwał się kilka lat temu wspominany już Blue Valentine, teraz dostał partnera w postaci Take this waltz. Obu filmów nie ma sensu głębiej porównywać, bo to już całkiem inne historie, ale i tym razem dostaliśmy film szczery i prosty, a zarazem poruszający. Mający kilka wad, mogący w pewnych chwilach mocno zanudzić, ale będący miłą odmianą od zalewającego nas chłamu.

OCENA - 5,5/10

k42a_
4 stycznia 2013 - 21:20