Aż się wzruszyłem. Zombieland jest jednym z tych zombiefilmów, przy którym większość należy połamać, zmiażdżyć, podpalić, zakopać dzisięć metrów pod ziemią i zabetonować miejsce zbrodni - just in case. Wykręcony humor, zmieszany z kremowymi Twinkes, w obsadzie z krwiożerczymi zombie i aktorami, którzy w tej roli są wręcz idealni. Zapnijcie pasy i ruszamy w podróż do Pacific Playland! George Romero byłby dumny...
Historia Columbusa (Jesse Eisenberg) jest jedną z tych wielu. Słaby, nic nie znaczący dla całego świata nerd wpuszcza do domu dziewczynę, która po kilku przytuleniach postanowiła zrobić z niego przekąskę. Jego życie kręcące się wokół gier komputerowych, przeniósło się do świata rzeczywistego, w którym na każdym kroku trzeba walczyć z nieumarłymi. Wszystko okraszone prostymi zasadami, które pozwoliły mu przeżyć tak długo: "Don't be a hero", "Cardio", "Double Tap". Wstawki humorystyczne Eisenberga są nie do podrobienia. Wystarczy wspomnieć, że jedno z pierwszych jego zdań to: "I know it looks like zombies destroyed it, but that's just Garland" (tłum. "Może to [miasto] wygląda, jakby było zniszczone przez zombie, ale to tylko Garland"). Brawo, brawo, brawo!
Nie ma co liczyć na wyżyny inteligentnego humoru, o nie! Zombieland zabiera nas na przejażdżkę po wykręconym świecie, pełnym zombiekillów za pomocą pił maszynowych, kijów baseballowych czy fortepianu - Kill of the week! Columbus na swojej drodze spotyka Tallahasse - psychopatę, socjopatę. Typa, który z zabijania trupów uczynił hobby. I to z jakim skutkiem. Dawno nie widziałem tak idealnie dopasowanej roli do aktora. Woody Harrelson zagrał bardzo dobrze i nie potrafiłbym zastąpić go kimś innym. Tak, jak Eisenberga można byłoby zastąpić m.in. Michaelem Cerą lub Joshem Zuckermanem (nie uważam, że Eisenberg nie wywiązał się z roli) - tak Harrelson wpasował się w swoją rolę perfekcyjnie. Melodia rozpierdolu unosi się wysoko nad głowami w połączeniu z pyschodelicznym humorem. Wszystko po to, aby wyśmiać wszystkie produkcje zombiepodobne, po których człowiek ma ochotę wsadzić głowę do kibla i spuścić wodę.
W filmie występują również dwie kobiece role, ale nie są one tak dobre, jak kreacje Harrelsona czy Eisenberga. Warto docenić Abigail Breslin, która wcieliła się w małą podłą dziewczynkę, która wychowuje się w świecie pełnym chodzących trupów - aby nie spoilerować, nie powiem nic więcej. A Emma Stone? Ładnie wygląda. Wystarczy, aby wpisać do CV.
Ruben Fleischer spisał się na medal. Mam cichą nadzieję, że to nie będzie jedynie epizod w jego reżyserskiej karierze, która rozpoczęła się w 2001 roku, ale nabrała właściwego tempa dopiero po Zombieland. Nie trzeba szukać daleko. To człowiek, który pracował przy Gangster Squad. Pogromcy mafii - filmu ponadprzeciętnego, w którym gwiazdy wysypują się z napisów końcowych. A wróble ćwierkają w Sieci, że jest szansa na drugą część Zombieland. Oby, oby!
Recenzja jak najbardziej wyolbrzymiona, bo nie brakuje produkcji zombiepodobnych, które są naprawdę niezłe: Noc żywych trupów, Świt żywych trupów czy serialowe The Walking Dead, ale żaden z wymienionych nie ma tego, co ma Zombieland. Pozwólcie Columbus i Tallahassee zabrać się w niezwykłą podróż do świata zombie, skąpaną w niezłym humorze i jeszcze lepszą akcją. Spokojnie - Zombieland nie ma syndromu Wysypu Żywych Trupów, gdzie po dwóch kawdransach ma się ochotę wyjść z pokoju, wcześniej wyrzucając telewizor. Oczywiście nie z niższej wysokości niż czwarte piętro. Jednym zdaniem: Zombieland to wisienka na torcie przerysowanych filmów o zombie.