Każdy, kto lubuje się w filmach, doskonale zna takie nazwiska, jak Johnny Depp, Brad Pitt, Anthony Hopkins czy Morgan Freeman. Jakże można byłoby zapomnieć o tym pierwszym i jego roli w Piratach z Karaibów czy w kilku niezłych produkcji Tima Burtona? Podobnie z Hopkinsem i jego kapitalnego wcielenia się w doktora Hannibala Lectera. To role, które na długo wrzynają się w mózg i od czasu do czasu TRZEBA wrócić do tych filmów. Podobne wcielenia można wymieniać bez liku, a w tym momencie chciałbym wspomnieć o aktorze, który furory nigdy nie zrobił, a miał w karierze trzy role, które zrobiły - w mniejszy lub większy sposób - wrażenie na mnie. Tą osobą jest Mark Pellegrino - TADAM!
Ostrzegam, że w tym tekście będą spoilery, ale postaram się, aby nie były one na tyle niszczące, aby zepsuć wam ewentualną chęć obejrzenia produkcji, w których grał ten aktor. Spoilery będą - zarówno mniejsze, jak i większe, ale postaram się nie uderzać z grubej rury.
Mark Pellegrino zachwycił mnie jednym - gdy jest wrzucany na głębszą wodę, radzi sobie całkiem nieźle. Może nie utrzymuje się na wodzie z gracją Michaela Phelpsa, ale człowiek po obejrzeniu jego kilku ról nie czuje się zniesmaczony tym, co zobaczył. Mam na myśli jego trzy serialowe wcielenia w Zagubionych, Supernatural oraz Being Human US. Za każdym razem grał kluczową postać dla fabuły, choć jedno trzeba przyznać. Żadna z tych ról nie była bułką z masłem.
Kariery rodem z Holiłud nie zrobił, ale na pewno ma co wrzucić do miski, choć fanki za nim nie będą piszczały, jak robią to za Ryanem Goslingiem. Z jego głośniejszych filmów wypadałoby wymienić m.in. Numer 23, Skarb Narodów, Mulholland Drive czy Big Lebowski. Trudno z pamięci przywołać tego aktora z wymienionych produkcji, a więc można wysnuć wniosek, że dużo lepiej czuje się w rolach serialowych. Przełomowym momentem w jego karierze był serial Zagubieni, który niejedną rodzinę wcisnął w fotele w domach, a innych przed ekrany komputerów. Warto również wspomnieć, że w tym samym czasie grał zarówno Lucyfera (Supernatural), jak i strażnika wyspy (Lost). W każdej roli wypadł bardzo dobrze.
W Zagubionych wcielił się w Jacoba - dawno nie oglądałem serialu, w którym postać owiana byłaby taką tajemnicą. Chłodny, spokojny, opanowany - to najważniejsze cechy postaci granej przez Pellegrino. Jest to jedna z moich ulubionych postaci serialowych. Celem Jacoba była ochrona wyspy przed bratem, który nazywany był w Zagubionych Czarnym Dymem - po narodzinach nigdy nie dostał imienia. "Rodzinne" rozmowy wspomnianej dwójki na wyspie są kwintesencją serialu. Czarny Dym ma jeden cel w życiu - zrobić wszystko, aby Jacob zapłacił za wyrządzone mu krzywdy i zginął. Postać odgrywana przez Pellegrino jest niemalże cały czas pełna spokoju i chłodu, który potrafiłby zamrozić ciepły pod stopami piasek i otaczającą wyspę wodę. Jeśli ktoś widział już wspomniane przeze mnie dialogi, może sobie odświeżyć te rozmowy. Nie było ich mało, ale udało mi się w czeluściach YouTube'a odkopać jedną scenę.
"God loves you as he loved Jacob"
Lost - „Not In Portland”
Wszystko, co dzieje się na wyspie, idzie zgodnie z planem Jacoba. Może stąd ten spokój bijący od niego. Łatwo przesadzić z takimi scenami, które mogą być odebrane jako kompletne "olewactwo" aktora. Plaża, klapki, drinki z parasolką i: "Mam was wszystkich w dupie". Pellegrino kopnął swoją karierę w cztery litery rolą w Zagubionych. A jak już wspominałem, w tym samym czasie zagrał drugą - moim zdaniem dużo lepszą - rolę w Supernatural.
Nie z tego świata (naprawdę?!), bo tak brzmi polski tytuł Supernatural - nie jest serialem górnolotnym. BA! Nie jest nawet produkcją, która szerzej odbiłaby się na polskim rynku. Wystarczy wspomnieć o tym, że tylko pierwszy sezon został wydany w naszym ojczystym języku. Pellegrino pojawia się z przytupem w 5. sezonie jako Lucyfer. Już niejednokrotnie reżyserzy pokazali, jak nie należy podchodzić do postaci Lucyfera, bo niewiele jest takich wcieleń, które nie sprawiają, że mam ochotę przebić sobie gałki oczne wykałaczkami. Można wymienić kilka dobrych tytułów: Harry Angel, Adwokat Diabła czy Parnassus. Nie ma ich wiele. Wyleję sobie wiadro pomyj na głowę, ale spokojnie umieściłbym Pellegrino obok wspomnianych filmów w Alem Pacino czy Robertem de Niro. W Supernatural Lucyfer pojawia się w odcinkach 5.01, 5.03, 5.10, 5.19, 5.22.
Teraz pora na gigantyczny SPOILER - Pellegrino zachwycił mnie tym, jak świetnie odgrywa swoją postać w retrospekcjach oraz wizjach. Tak było w Supernatural oraz w Being Human US, w którym wcielał się w przywódcę wampirów w Bostonie. W siódmym sezonie Supernatural robi wszystko, aby uprzykrzyć życie Samowi (Jared Padalecki), który ze wszystkich sił odpiera ataki Lucyfera. Ten nota bene nie jest prawdziwy - jest wizją w głowie Sama. I jest to odmienny sposób przedstawienia Lucyfera niż np. w Adwokacie Diabła. Tutaj Pellegrino robi z siebie głupka i staje na głowie, rzęsach, uszach, żeby złamać biednego łowcę istot nadprzyrodzonych. Darcie mordy przez megafon, zmuszanie do samobójstwa lub zabicia brata, monologi o sensie życia - wiele, wiele abstrakcyjnych sytuacji. Jedno jest pewne - ból brzucha z kilkoma zachwytami gwarantowany.
Podobnie jest w Being Human US, w którym Aidan Waite ubzdurał sobie, że widzi Bishopa (Pellegrino). Głos w jego głowie zmusza go do zabicia syna i - jak przystało na tego aktora - w chłodny i spokojny sposób. Aidan wydziera się na syna, a Pellegrino na luzie: "Ooooh, he's so annoying, just kill him...". KONIEC SPOILERA
Being Human US jest beznadziejnie słabym serialem, ale wspomniany aktor wywiązuje się ze swojej roli całkiem nieźle. Naprawdę polecam obejrzeć chociaż odcinki, w których występuje Pellegrino i trzymam kciuki, że w niedalekiej przyszłości uda mu się zagrać w filmie, po którym będzie bardziej rozpoznawalnym aktorem.