Nowe tchnienie indie rock: Foals – Holy Fire - Cristal - 14 maja 2013

Nowe tchnienie indie rock: Foals – Holy Fire

Może w to nie uwierzycie, ale jeszcze sześć lat temu indie rock był okej, NME wyznaczało trendy w muzyce, a Opener trwał trzy dni i kosztował dwa razy mniej niż obecnie. To były złote czasy dla nastoletnich chłopców z Wielkiej Brytanii, którzy oprócz odpowiedniej stylówki (wąskie spodnie, kraciaste koszule, włosy w nieładzie) mieli gitarę, chęć do grania i co najmniej dwóch kolegów do skompletowania zespołu. Młodsze wersje nieźle już poczynającego sobie w mainstreamie Bloc Party mnoży­ły się jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Wszystkie, zgodnie z obietnicami brytyjskiej prasy muzycznej, mia­ły być nadzieją tamtejszej alternatywy. Dziś na palcach jednej dłoni można policzyć tych, którym się udało. Foals nie tylko otwierają tę skromną stawkę, ale także swoim trzecim długogrającym krążkiem zostawiają konkurencję daleko w tyle.

Holy Fire to zdecydowanie najlepsza pozycja w ich do­robku muzycznym. W końcu nagrali spójny album, który przy tym nie grozi popadnięciem w nudę. Dynamika debiutanckiego Antidotes miała siłę rażenia bomby atomowej, ale brakowało tam wspólnego mianownika, który mógłby scalić dobre, wyraziste single w jeszcze lepszą całość. Potencjał Total Life Forever Foals też poniekąd zmarnowali. Owszem, nowe, łagodniejsze i bardziej melodyjne brzmie­nie intrygowało, ale całokształt raczej raził monotonią. Tymczasem Holy Fire broni się przed banałem solidnymi kompozycjami sprawnie operującymi na pograniczu funku (Inhaler, Everytime),chwytliwego popu (My Number)i cie­płego, gitarowego brzmienia (Out Of The Woods).To płyta, której chce się słuchać i do której z chęcią się wraca. Złoty środek pomiędzy intensywnością debiutu a dojrzałością drugiego krążka.

Co prawda trochę martwi fakt, że Foals wcale nie są zespołem przełomowym. Przyjemność ze słuchania Holy Fire jest ewidentna i autentyczna, ale nic z niej właściwie nie wynika. Dopóki muzyka gra, trudno nie być entuzjastą i nie wystawić chłopakom piątek za staranne odrobienie swojej pracy domowej. Z drugiej strony, jeszcze trudniej sobie wyobrazić, że ta płyta wystarczy, aby reanimować wydającą ostatnie tchnienia brytyjską scenę indie rocka. Do tego potrzeba cudu, a nie nadziei.

Ocena 4,5/5

Cristal
14 maja 2013 - 15:06