Najpierw ustalmy fakty. Patrzymy na zdjęcia subtelne, lekkie i czarujące. Z kategorii tych, co pożerają mózg i kradną oczy. Świetne, co też niedawno doceniono na festiwalu w Sundance. Ukradkiem przypatrujemy się więc przyjemnej powierzchowności aktorów i ich przekonującej grze, słuchając przy tym raczej nieczęstych dialogów. Malownicze widoki, miłość, młodość i szczęście. Studencka sielanka pośród południowych winnic. Słodycz aż kapie. W tle czai się już jednak mroczna historia, która z końcem lata coraz bardziej wypełza na pierwszy plan. wygaszając ostatnie przebłyski wakacyjnej bajki. A potem z lubością je pochłania i trawi wraz z samymi bohaterami. Czego trzeba więcej, by stworzyć wciągającą historię o wejściu w dorosłość?
Co się zatem dzieje? On doprowadza do nielogicznej katastrofy, choć nie jest fajtłapą. Jej chyba nie udaje się tego zrobić, choć logicznie powinno, i to z łatwością. On przyjeżdża, ona ucieka. On mówi, ale ona to ignoruje. A potem ona milczy, choć on chciałby jej wysłuchać. Pełna symetria zachowań, uczuć i myśli dwóch osób zakochanych w sobie po uszy? Raczej fabularna konsekwencja aż do bólu zębów i migawki nastrojów pokazywane na zakładkę - na zasadzie „raz on, raz ona". Zamiast silnych emocji jest zbiór ich poszatkowanych ekstraktów i seria niespójnych, zbyt łatwo tragicznych wydarzeń, w które wikłają się bohaterowie i miotają razem ze skołowanym widzem. Coś widzimy, choć nie bardzo wiemy co.
I raczej się tego nie dowiemy. Malownicza Walencja, niepocztówkowy Kraków i migający ukradkiem product-placementowy Kwidzyn, o którego obecności w filmie świadczy tylko napis na drogowskazie. A i to chyba jedynie dlatego, że właśnie stamtąd pochodzi reżyser. Zaczęło się poetycko, wyszło chyba dość pretensjonalnie. Miało ambicję być życiowe i współczesne, okazało się raczej sentymentalne i odrealnione. Chciało zachwycać, ale jednak nie zachwyca. I mimo hipnotyzujących zdjęć wniosek jest dość trzeźwy: można obejrzeć, tylko po co?
Ocena: 3/5