Leniwe sobotnie popołudnie jest świetną okazją do odkrycia innego oblicza Warszawy. Stolica w ostatnich latach przeżywa renesans i ciekawe inicjatywy wypełniają przestrzeń publiczną. Chcemy (wspólnie z moją dziewczyną) wyróżnić miejsca szczególnie zasługujące na uwagą, więc zapraszam Was na wyprawą po Powiślu - jednej z najintensywniej żyjących dzielnic Warszawy.
Ponieważ prawdziwą przyjemność sprawia mi jedzenie i odkrywanie nowych smaków, pierwsze kroki skierowałam ku klubokawiarni sto900 (ul. Solec 18/20). Pamiętałam zachwyt mojej przyjaciółki Magdy nad weekendowymi brunchami, gdzie za 24 zł „jesz, ile chcesz”. Według innych znanych mi łakomczuchów, cena, mimo że wydaje się być wygórowana, jest jak najbardziej adekwatna do jakości i różnorodności proponowanych przysmaków. Lokal sam w sobie to bardzo przyjemne miejsce i zachęca do spędzenia leniwego poranka z dobrą gazetą i kubkiem pełnym kawy. W ciepłe dni można wygrzewać się na patio dzielonym z klubem 1500 m2 i obserwować warszawskie trendseterki odwiedzające położony w tym samym podwórku butik Love&Trade (ul. Solec 18/20).
Kiedy już z delikatnym uśmieszkiem na twarzy dokonałam oceny ich wymyślnych, na pierwszy rzut oka, bardzo niekomfortowych kreacji, sama weszłam do środka. (A co mi tam!) Gdyby jeszcze tylko mój portfel był trochę zasobniejszy to przysięgam, znalazłabym się w „siódmym niebie". Nie mniej, skończyło się jak zawsze. Odłożyłam wszystko na wieszak, dokonawszy uprzednio skomplikowanych obliczeń jednoznacznie wskazujących, że na nic mnie nie stać. Pomimo mojej płytkiej kieszeni, będę miała w pamięci ten adres (polecam zainteresować się asortymentem również panom!). Z pełnym i bardzo zadowolonym brzuszkiem, wybrałam się na spacer wzdłuż ulicy Solec, skręcając następnie w Ludną.
Idąc cały czas prosto dotarłam do osiedla „Ludna", będącego przykładem pięknego powojennego modernizmu. Budowę rozpoczęto w latach 60. i zgodnie z ówczesnymi założeniami, starano się zachować jak najwięcej przyjaznej dla mieszkańców zieleni (osiedle zbudowano na terenie dawnego Parku Kultury i Wypoczynku). Skierowałam się następnie w stronę dobrze znanego wszystkim lubiącym weekendowe rozrywki PKP Powiśle (ul. Leona Kruczkowskiego 3B), które o tej porze roku świeciło pustkami. Zresztą, odkąd lokalna społeczność postawiła ostre warunki dotyczące swojej koegzystencji z rozpasanymi bywalcami wieczornych imprez, „Warszafka" przeniosła się gdzie indziej.
Szłam dalej wzdłuż pasażu handlowego Arkada, w którym nie mieści się nic godnego uwagi oprócz znanego szerokiemu spektrum sklepu Destylatornia (ul. Solec 81b). Nie wiem, czy to królestwo alkoholi otwarte jest całą dobę, ale na pewno wtedy, kiedy inne sklepy są już zamknięte. Trochę nieporadnie stanęłam na skrzyżowaniu ulicy Solec i Alei 3 Maja. Skuszona pozytywnymi opiniami, skierowałam się ku knajpie, którą właściciele sami określają jako „miejsce dla ludzi z otwartymi głowami oraz pasją do przyjemnego i kreatywnego spędzania wolnego czasu”. O ile otwarte głowy będą przydatne do próbowania najróżniejszych fuzji smaków serwowanych w Solec 44 (nazwa zainspirowana adresem) przez odważnego szefa kuchni, Aleksandra Barona, to miejsce kusi przede wszystkimmiłośników planszówek.
Chciałoby się powiedzieć, żc to nic jest kawiarnia, ani nawet klubokawiarnia, lecz świetlica skupiająca miłośników spokojnej rozrywki z całego miasta. Jednak „im dalej w las, tym więcej drzew”. Przemieszczając się w stronę BUW-u, coraz więcej jest miejsc, które aż proszą o uwagę. Przede wszystkim bezkonkurencyjny dla mnie Czuły Barbarzyńca (ul. Dobra 31), który oprócz kawiarni jest miejscem pełnym ambitnej literatury. Dodatkowo, jest to niewyczerpane źródło inspiracji na gwiazdkowo-urodzinowo-imieninowe prezenty. Na półkach, oprócz książek, znajdziemy bogaty wybór filmów i... Moleskine'ów.
Kilkaset metrów dalej, w dawnej stajni, otworzona została klubokawiarnia WarsAndSawa (ul. Dobra 14/16). Miałam przyjemność zawitać tam tylko raz, przy okazji koncertu organizowanego przez moich znajomych w bliźniaczo położonej pracownii ceramicznej. Nic zdążyłam nic zjeść, ale słyszałam zapewnienia, żc warto pokusić się o małą degustację - według właścicieli wszystko jest przygotowywane tylko domowymi sposobami. Wierzę im na słowo, bo ten lokal jest tak przytulny, że czułam się jak podczas wizyty u bardzo dobrych sąsiadów. WarsAndSawa ma chyba większe ambicje niż zostanie kolejną klubokawiarnią. Stara się animować życie lokalnej społeczności i udostępnia swoje progi dla kreatywnych młodych ludzi, więc warto trzymać rękę na pulsie i interesować się życiem tego małego miejsca z wielkim potencjałem.
Przepysznym zwieńczeniem dnia okazała się dla mnie wizyta w, bodajże, najlepszej włoskiej restauracji w Warszawie mieszczącej się niedaleko BUW-u. Dziurka od Klucza (ul. Radna 13) jest małą knajpą, którą Maciej Nowak określa jako „miejsce idealne dla księżniczek . Dawno wyrosłam z takich zabaw, ale wiem, że nic nie przebije papardelle z kurczakiem w sosie śmietanowym połączonego z zielonym pesto, miodem i peperoncino dodanym dla smaku. Wisienką na torcie jest klasyczna już deserowa propozycja - rozpływające się w ustach tiramisu Limoncello. Nazwa może być myląca - nie znajdziemy tam kawy, lecz nasączony cytrusową nalewką biszkopt przykryty słodkim kremem. Wszystko jest warte grzechu.