Nick Cave ciągle zaskakuje. Po zakończeniu działalności zespołu Grinderman, podczas której przyzwyczaił swoich słuchaczy do jazgotliwych, brutalnych i głośnych brzmień, a także kilku przedsięwzięć pozamuzycznych, w wielkim stylu powraca do współpracy nad starym, słynącym z dekadencko-melancholijnego stylu, projektem Nick Cave and The Bad Seeds z nowym, piętnastym już albumem Push The Sky Away.
Zawsze, kiedy ceniony artysta czy zespół wydaje nową płytę, słuchacze obawiają się, że spotka ich rozczarowanie, a album okaże się dużo słabszy od poprzednich. Jednak nie w tym przypadku. Od Cave’a wymaga się wiele, ale on niezmiennie od lat nie zawodzi i potrafi sprostać oczekiwaniom fanów, nawet tych najbardziej wymagających.
Jest to chyba najbardziej subtelny i kameralny album w karierze Australijczyka, o czym przekonujemy się już w pierwszych minutach. Można odnieść wrażenie, że zespół potrzebował się wyciszyć po ostatnim, dosyć drapieżnym albumie Dig, Lazarus, Dig. Otwierające całą płytę, melancholijne We No Who U R, urzeka swoją delikatnością i przypomina ballady z czasów The Boatmans Cali. Przez kolejne utwory na pierwszym planie pozostaje sam Cave, podczas gdy w tle słychać subtelne, lekko płynące dźwięki smyczków i klawiszy, uzupełniające opowiadane przez niego, niekiedy niezwykle poetyckie, niekiedy całkowicie błahe, historie tworzą razem spójną i sugestywną całość. Owa spójność zwłaszcza zasługuje na uznanie - muzycy doskonale reagują na zmiany głosu wokalisty, wprowadzając bardziej wyraziste brzmienia, aby zapobiec ewentualnej monotonii.
Push The 5Ay Away to ponad 40-minutowa podróż do momentami mrocznej krainy subtelności, która na długo zapada w pamięć i do której chce się wielokrotnie wracać. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla szanującego się fana twórczości charyzmatycznego Australijczyka, ale dla każdego, kto ceni łagodne bluesowe brzmienia na spokojne, długie wieczory, które znowy powrócą do nas po pełnym muzycznych festiwali lecie.