Fate/Zero - evilmg - 31 maja 2013

Fate/Zero

Rozpoczyna się kolejna wojna o Graala. Właściwie nawet nie, bo Fate/zero jest prequelem opisywanego już przeze mnie Fate/stay night... Hmmm, rozpoczyna się poprzednia wojna o Graala :P Do walki stanie siedmiu mniej lub bardziej utalentowanych magów, a wesprą ich powracający do życia bohaterowie dawnych czasów. Jeśli komuś wydawało się, że w poprzedniej części trochę zlano postacie herosów walczących o Graala to tutaj spotka się z całkiem nową jakością i zapewne będzie oglądać całość z wielkim bananem na twarzy. Zapraszam.

Wypadałoby zacząć od pewnych wyjaśnień dla ludzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z tytułem Fate ani nawet z moim tekstem związanym z poprzednią częścią tego anime. Cała ta „Wojna o Graala” to konflikt, w którym bierze udział siedmiu magów, którzy mają prawo przywołać sobie do pomocy jednego bohatera znanego z legend. Dowolnego, potrzeba jedynie jakiegoś przedmiotu, który jest z nimi związany i zadziała jako katalizator podczas przywołania. W ten sposób utworzone „drużyny” walczą o prawo do zdobycia Świętego Graala, który spełni ich życzenie. Jedno życzenie, ale jest to życzenie nieograniczone niczym. Jednym zdaniem można zmienić historię, naprawić błędy przeszłości, rządzić światem, stać się nieśmiertelnym, posiąść nieograniczoną wiedzę albo być najbogatszym człowiekiem na ziemi. Kuszące prawda? Problem w tym, że gdy stawka jest tak wysoka ludzie potrafią posunąć się do wszystkiego...

 

Jak już na wstępie wspomniałem w Fate/zero mamy okazję dowiedzieć się co dokładnie stało się podczas czwartej wojny o Graala. W Fate/stay night bohaterowie co prawda rzucali jakieś wskazówki, uczestnicy tamtych wydarzeń malowniczo opisywali swoje "przygody", ale już w praniu okazuje się, że duuużo przemilczano. Dość powiedzieć, że Fate/zero jest znacznie brutalniejszą i dojrzalszą produkcją. Walczący nie przebierają w środkach, okrucieństwo i chłodna kalkulacja są na porządku dziennym i biada postronnym, którzy będą mieli pecha zetknąć się z ich działaniami.

 

Postacie uczestników konfliktu są całkiem ciekawe. Mamy grupkę szaleńców, kilku bezinteresownych bohaterów, którzy nie przebierają w środkach wykorzystywanych do osiągnięcia upragnionego celu, kilku niemal przypadkowych uczestników, a większość tej ferajny nie widzi nic złego w wymordowaniu pozostałych uczestników. Jeśli dodać do tego, że przyzwani przez nich herosi tym razem są prawdziwymi badassami to robi się naprawdę ciekawie. Tutaj nie ma żadnych podobno potężnych bohaterów. Oglądając Fate/stay night czasem zastanawiałem się jakim cudem Rider miała zamiar coś na tym konflikcie ugrać. Potwornie odstawała od reszty, tak samo z resztą tamtejszy Assasin (no dobra, ten przynajmniej ma dobre usprawiedliwienie).

 

W Fate/zero każdy z legendarnych bohaterów to klasa sama w sobie. Unikalne zdolności, absurdalna wręcz potęga, własne poglądy na to co się dzieje wokół nich i zupełnie różne motywy nimi kierujące. Absolutnym mistrzostwem jest tutejszy Rider, gość zwyczajnie deklasuje wszystkich pozostałych uczestników. Nawet nie swoja mocą, która nawiasem mówiąc wywołała u mnie opad szczęki, ale swoim specyficznym... urokiem osobistym. Ludzie, którzy oglądali to anime przede mną czy w mniej więcej tym samym czasie odnieśli takie samo wrażenie, a przynajmniej tak wynikało z rozmów. Wszyscy kochają tego rubasznego osiłka o złotym sercu. Facet jest niesamowity i kropka!

 

Od strony technicznej nowy Fate prezentuje się niesamowicie. Wszystko wygląda zajebiście (tak, to słowo było konieczne), wszystko przygotowano z dbałością o detale w niektórych ujęciach można zobaczyć nawet drobinki kurzu unoszące się w powietrzu! Sceny walk między herosami są małymi arcydziełami, zwłaszcza starcia między Archerem a Berserkerem robią niesamowite wrażenie, zresztą ogólny projekt tego ostatniego jest epicki. Czarna zbroja poprzecinana czerwonymi nitkami, wiecznie osnuty w jakieś czarne opary szalony wojownik, który w ciągu całego anime powiedział ledwo kilka słów. Doskonały dowód na to, że jeden nieartykułowalny ryk potrafi zastąpić tysiąc słów ;)

 

Jeśli do tej swoistej uczty dla oczu dodać świetną muzykę, która jest jakością samą w sobie, a na dodatek świetnie współgra z tym co się dzieje na ekranie to otrzymujemy małe arcydzieło, które broni się na dodatek całkiem sprawnie zrealizowaną fabułą i świetnym, mimo wszystko zaskakującym, zakończeniem. Wszystko to sprawia, że prequel Fate/stay night to jedno z moich ulubionych anime. Właściwie nie mam do czego się przyczepić, wszystko stoi na bardzo wysokim poziomie. Nic tylko oglądać.

evilmg
31 maja 2013 - 11:59