Na początek – zauważyłem, że na gp zapanowała dziwna moda umieszczania tekstów w stylu "recenzja bezspoilerowa". Recenzja ze spoilerami jest generalnie do bani i ciężko mi to nawet recenzją nazwać. Ehm, no więc tekst, który czytacie jest "nie-do-końca-recenzją", ale spoilerów i tak nie zawiera, bo to kretyńskie by było.
Ktoś kto czyta gameplaya od dłuższego czasu pewnie wie jakie mam podejście do zombiaków w kinie i serialach. Nawet lubię je oglądać, bo są przeważnie prześmieszne i tak napakowane kretynizmami, że to się pale nie mieści. Jak na tym tle wypada "World War Z"? Zapraszam.
"World War Z" to film, który podobno nakręcono na podstawie książki "Wojna Zombie" Brooksa, ale tak po prawdzie jako inspirację do nakręcenia tego filmu można spokojnie podać i "Starcrafta". Nie ma to specjalnego znaczenia dla odbioru filmu. Od Brooksa zapożyczono chyba tylko słowo "zombie" i pewien specyficzny sposób zachowania umrzyków, który będzie miał znaczenie w dalszej części filmu. Głównym bohaterem "World War Z" jest Gerry Lane, którego poznajemy podczas rodzinnego śniadania (jedzą coś normalnego, nie ludzi). Dowiadujemy się przy okazji, że Pan Ojciec, grany przez Pitta, miał jakąś odpicowaną pracę, ale z niej zrezygnował żeby z rodziną być. Dalej jest podróż samochodem (też z rodziną) zakłócona nagłym wybuchem paniki na ulicach. Jakieś taranujące się samochody, wrzeszczący i biegający bez sensu ludzie, tu i ówdzie jakiś wybuch. Wiecie, przeciętne amerykańskie miasto w godzinach szczytu. Szybko okazuje się, że tym razem sprawcami zamieszania są zombie. Pan Ojciec musi oczywiście stanąć na wysokości zadania i uratować rodzinę. Na szczęście okazuje się, że pracował kiedyś dla ONZ, potrafi o siebie zadbać i ma kontakty. W pewnym momencie Lane dostaje ofertę nie do odrzucenia i wyrusza rozwikłać zagadkę żywych trupów...
Akcja "World War Z" prowadzona jest w sposób epizodyczny, który przypomina mi mocno gry zręcznościowe. "Bohater znajduje się na mapie A, wykonuje zadania, rozpoczyna się minigierka podczas przejścia do innego etapu, bohater znajduje się na mapie B...". Na pierwszy rzut oka taka konstrukcja w filmie jest głupkowata, ale w praktyce sprawdza się nieźle. Dzięki niej akcja ciągle gna do przodu i nie zostawia widzowi zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad absurdami fabularnymi, których wbrew pozorom nie ma wcale tak dużo. Choć te które dają się wyłapać podczas oglądania są naprawdę zabawne.
Muszę przyznać, że "World War Z" łamie kilka schematów znanych z filmów o zombie. Po pierwsze mamy zamiast grupy bohaterów, którą co jakiś czas podgryzają nieumarli mamy tutaj pojedynczego głównego bohatera, który jedynie chwilami współdziała z innymi przedstawicielami żywych homo sapiens (Aha! Spoiler! Powiedziałem, że Pan Ojciec nie będzie z zombie współpracował!).
Po drugie w "World War Z" uniknięto kolejnej przypadłości filmów o nieumarłych czyli pakowania na ekran ogromnych ilości gore. Tutaj nie mamy wielu okazji do podziwiania walających się po podłodze flaków, obleśnych facjat zombie czy jeszcze gorszy mord aktorów, którzy mają je zwalczać. Nie zrozumcie mnie źle, zombiaków nie da się z niczym pomylić, ale twórcy darowali sobie obdarzanie ich takimi cechami jak, powygryzane brzuchy, czy oczy zwisające z oczodołów. Nie ma też generalnie znanych z "The Walking Dead" umrzyków, których śmierć musiała być szczególnie widowiskowa, bo teraz zombie składa się wyłącznie z korpusu i flaków za nim się ciągnących. Całkiem fajna sprawa – zombie, które nie próbują zmusić widza by wyrzucił na podłogę ostatni posiłek.
Po trzecie zombiaki w "World War Z" są niewiarygodnie żwawe i potrafią dokonywać akrobacji o których śmiertelnikom nawet się nie śniło. Tutejsi nieumarli pod względem warunków fizycznych bardziej przypominają Zergów (stąd skojarzenie ze Starcraftem") albo hordę Skavenów z Warhammera niż niemrawe zwłoki, które do tej pory nam serwowano. Biegnąca masa zombie, która kotłuje się i rozlewa po ulicach jak rzeka naprawdę robi wrażenie!
"World War Z" to całkiem niezły film. Nie jest to może mądra produkcja z przesłaniem, ale przecież w filmach o zombie nie o to chodzi. Tutaj mamy się tylko rozerwać i ten cel film świetnie spełnia. Pod tym względem jest o niebo lepiej od produkcji, które niedawno oglądałem i mocno mnie rozczarowały (patrz: nowy Iron Man). Wszystko na swoim miejscu, solidna rzemieślnicza robota.