Nowa przenośna konsola Sony to naprawdę świetna platforma, której doskwiera trochę stosunkowo niewielka biblioteka gier. Niezłym pomysłem okazało się jednak inwestowanie przez Japończyków w produkcje niezależne, czego najlepszym przykładem jest „Hotline Miami” – świetna gra, której trochę nie chciało mi się kończyć na PC, znakomicie nadającą się do krótkich partii poza domem.
Media od lat wieszczą śmierć przenośnych konsol, jednak nie ma żadnych większych sygnałów, jakoby miała ona wkrótce faktycznie nastąpić. Chociaż wydawcy gier faktycznie wolą inwestować w platformy mobilne takie jak iOS czy Android, każdy kto choć trochę grał na smartfonach czy tabletach wie, że ekran dotykowy sprawdza się tylko do niektórych gatunków gier. Ponadto, wiele mobilnych tytułów to graficzne wydmuszki – chociaż wyglądają prawie tak dobrze, jak gry pecetowe, oparte są na prostych schematach i mechanizmach. Ostoją bardziej rozbudowanych produkcji pozostają więc platformy takie jak 3DS czy PS Vita.
I tu pojawia się problem – wydawcy gier AAA wolą inwestować w iOS, więc Vita boryka się ze stosunkowo słabym wsparciem. Zupełnie niesprawiedliwie z resztą, bo sprzęt ma mocne podzespoły, dotykowy ekran i dotykowy panel, zestaw przycisków z krzyżakiem i bumperami włącznie, a także dwie prawdziwe gałki analogowe, świetnie sprawdzające się w grach akcji.
Niezłym lekarstwem na niedobór gier okazało się jednak zainwestowanie w gry niezależne. Sam od zawsze kibicowałem małym, ambitnych produkcjom, jednak raptem kilka wciągnęło mnie na dłużej (na PC), głównie ze względu na brak czasu. Zalicza się do nich zdecydowanie „Hotline Miami”, czyli wykręcona, krwawa zręcznościówka z fabułą w stylu filmu „Drive”, w której liczy się nie tylko refleks, ale także planowanie akcji.
W wersji na konsolkę Sony grę nabyłem dopiero niedawno, w jesiennej promocji – zapłaciłem za nią niecałe 12 zł. Chociaż otrzymałem od twórców gry kopię „Hotline Miami” na PC w zeszłym roku, dopiero na PS Vita zrozumiałem, jak wciągające jest wykręcanie coraz lepszych wyników, czy szukanie w grze sekretów. Pasuje do tego krótka formuła – każdy z rozdziałów można bowiem skończyć w niecałe 10 minut.
I właśnie takie produkcje na PSV mają szanse na konkurowanie z grami mobilnymi – są tanie, pasują do grania w biegu i oparte są na nietypowych pomysłach. Co nie znaczy oczywiście, że "duże" gry na handheldy nie mają racji bytu. Ostatnio zagrywam się w "Killzone: Najemnik" i "Dragon's Crown" – obie gry są naprawdę fantastyczne i warte swoich cen, znacznie większych niż przysłowiowe kilka euro za gry indie, czy mobilne.