SyFy w kinie #3 - recenzja filmu 'Akt Odwagi' - DM - 31 grudnia 2013

SyFy w kinie #3 - recenzja filmu "Akt Odwagi"

"Act of Valor" trudno jest jednoznacznie ocenić. Dla konesera kina, czy nawet przeciętnego kinomana - to tylko jeden ze średnich filmów akcji klasy C, z oklepaną fabułą, kiepskimi aktorami, porcją wybuchów i strzelanin. I rzeczywiście - z jednej strony tak jest. Gdy zaczniemy jednak trochę bardziej wnikać w szczegóły i obejrzymy "Akt odwagi" z pewną dozą wiedzy - okaże się, że jest to bardzo wyjątkowy film, oferujący o wiele więcej niż się wydaje - choć nie jako dzieło kinematografii...

W dalszej części tekstu zdradzam trochę szczegółów niektórych scen, ale skoro film nie aspiruje do bycia drugą "Wyspą tajemnic" czy "Podejrzanymi" - nie uważam, by były to jakieś wielkie spoilery.


Fabuła "Act of Valor" jest mało oryginalna. Porwanie lekarki pracującej dla CIA, jihad, czeczeńcy, terroryści, wielki spisek, by z pomocą meksykańskich karteli narkotykowych, przeprowadzić serie samobójczych aktów terroru w Stanach Zjednoczonych. Bohaterscy komandosi Navy Seals podróżują po całym globie, wykonują spektakularne akcje - starając się do tego nie dopuścić . W filmie występuje paru znanych aktorów, jak Roselyn Sanchez czy Nestor Serrano i całe mnóstwo zupełnie nieznanych. Ckliwe zakończenie również widzieliśmy w dziesiątkach podobnych produkcji. Czyli totalny średniak nie warty nawet miski popcornu? Nie do końca...


"Akt odwagi" to bardzo wyjątkowy film, z wielu powodów. Nieznani i kiepscy aktorzy - ponieważ główne role żołnierzy odtwarzają prawdziwi operatorzy Navy Seals - zawodowi komandosi, pod zmienionymi imionami i nazwiskami. Zdjęcia do filmu powstawały dwa lata, przez ich obowiązki i cykl zmian w wyjazdach do Afganistanu i w inne rejony. Misje wojskowe pokazane w filmie są oparte na prawdziwych wydarzeniach, w których żołnierze brali udział. Całość przez to przypomina trochę grę "Medal of Honor: Warfighter" - tam też widzieliśmy trochę prawdziwych operacji, posklejanych na siłę w zamkniętą fabułę.


Choć obraz obfituje w wiele scen walki, strzelanin - to daleko im do hollywoodzkiej przesady i "efekciarskości". Zaangażowanie prawdziwych żołnierzy pozwoliło na niezwykle realistyczne pokazanie zachowania na polu bitwy. Widać to w tym, jak operatorzy się poruszają, osłaniają, co mówią i kiedy mówią do siebie, strzelają tylko ogniem pojedynczym, często widać zmiany magazynków - nie ma żadnych akcji typu "Rambo" i strzelania z biodra, stojąc na baczność. Rozmowy prowadzone są w żołnierskim żargonie, a twórcy filmu nie bawią się w wyjaśnianie widzowi, co oznacza np. "Lima Charlie", "click" czy "LZ". "Akt odwagi" bliższy jest bardziej dokumentalnym filmom z National Geographic czy Discovery Channel, ale tym razem przybliżenie laikom działań  sił specjalnych marynarki wojennej  zostało "opakowane" w formę fabularnego kina akcji. Kina akcji, które nie udaje, że w jakieś formie jest filmem reklamowym Navy Seals i trochę też propagandowym.


Różnorodnych działań zobaczymy naprawdę sporo. Misje w dżungli, współpraca z grupą lotniskowca czy okrętem podwodnym, walka w budynkach, ciche wsparcie snajperów ubranych w Ghillie Suit, desant i ewakuacja z helikopterów MH-47 Chinook, wsparcie SBT, czyli Special Boat Team (grup wykorzystujących szybkie i dobrze uzbrojone łodzie), abordaż jachtu na środku morza, "czyszczenie" wrogich obozów, skoki HALO jumps, drony... jest na co popatrzeć. Zdjęcia są również świetne i efektowne np. okręt podwodny majaczący tuż pod powierzchnią morza, sceny FPP podczas wymian ognia - choć nie brakuje też kiczowatych ujęć z zachodzącym słońcem w tle czy z spowolnieniem tempa. Warto wspomnieć, że cały film nakręcono za pomocą... aparatów fotograficznych Canon EOS 5D mk2. Pozwoliło to twórcom sporo oszczędzić na kosztach filmu i lepiej pokazać sceny akcji - mały i lekki aparat można było używać - będąc cały czas wśród walczącej drużyny. Wszystkie lokacje misji - to autentyczne bazy treningów Navy Seals, zbudowane tak, by jak najwierniej odtworzyć prawdopodobne miejsca przyszłych akcji. W niektórych momentach wykorzystano też "ostrą" amunicję - dla najbardziej realistycznych efektów.

Wiele scen w filmie, nawet takich, które wydają się na pierwszy rzut oka przesadzone - są odzwierciedleniem autentycznych zdarzeń. Twórcy podkreślają, że zmyślać musieli jedynie w momencie tortur, które są pokazane aż absurdalnie delikatnie i "lekko" - w hollywoodzkim stylu. Gdyby chcieli pokazać, co naprawdę dzieje się w takich przypadkach - film mógłby nie zostać dopuszczony do pokazów.

Moment, w którym operator zostaje trafiony pociskiem RPG i wychodzi z tego bez szwanku - jest autentyczny. Granat RPG ma blokadę - nie wybuchnie, jeśli przeleci zbyt krótki dystans. Żołnierz Channing Moss przeżył takie trafienie, choć zmasakrowało mu to kość.
Nie ma też żadnej przesady w scenie, gdy żołnierz poświęca swoje życie dla kolegów i kładzie się na granat, by przyjąć na siebie jego wybuch. Dokładnie tak zrobił operator Seals - Michael Mansoor, podczas walk w Ramadi w Iraku. Został za to odznaczony pośmiertnie Medalem Honoru, na pogrzeb przybył prezydent George W. Bush. Mansoor nie jest też na pewno jedynym żołnierzem, który dokonał takiego poświęcenia. Sceny z Sealsem tracącym oko, odbijanie agentów CIA, ocalony żołnierz pomimo wielokrotnych ran postrzałowych - również są oparte na prawdziwych wydarzeniach.

W filmie nie brakuje (tak nielubianego przez niektórych) amerykańskiego patosu, patriotyzmu, dumy z flagi, kraju, cytatów wierszy o walczących przodkach - wszystko to wręcz wylewa się z "Aktu odwagi", obraz nie spodoba się więc osobom uczulonym na przesadny amerykański patriotyzm - choć osobiście uważam, że to jedna z rzeczy, której możemy im tylko zazdrościć... Być może w Polsce kiedyś też będziemy mieli do tych rzeczy większy szacunek, i nie będzie się to kończyło jedynie na wigilijnym wydaniu "Faktów" TVN...

"Stylusem i klawiaturą" na Facebooku.

DM
31 grudnia 2013 - 14:28